czwartek, 27 grudnia 2012

Komentarz

Nie wiem od czego zacząć...
Przeglądałam komentarze pod moją pierwszą jednorazówką i natknełam się na jeden bardzo chamski. Cytuję:
"Jak mogłaś zrobić to Jamesowi to samobójstwo pogielo cie on by tego niezrobil ty idiotko a James jet mój jestem Sara Maslow głupia suka"
Oto moja odpowiedź:
Wiem, że by tego nie zrobił.
Wymyśliłam to, bo chciałam napisać oryginalną jednorazówkę.
NIE ŻYCZĘ ŚMIERCI ANI JEMU ANI NIKOMU INNEMU!
Niech chłopcy z BTR żyją jak najdłużej, niech będą szczęśliwi i niech cieszą się z życia! Niech mają tysiące, a może nawet miliony, kochających ich fanek i niech robią to, co kochają...
Jestem Rusherką i chcę dla nich jak najlepiej...
To, że napisałam taką jednorazówkę nic nie znaczy...
Nie musisz mnie wyzywać i hejtować, bo to jest naprawdę wredne, chamskie i niekulturalne...
Aha i jeszcze jedno...
Popracuj może trochę nad interpunkcją, bo jak się czyta twój komentarz to ma się wrażenie, że napisałaś "głupia suka" o sobie...
To by było na tyle, nie mam nic więcej do powiedzenia...
Ale może jeszcze raz powtórzę: JESTEM RUSHERKĄ I CHCĘ, BY MOI IDOLE ŻYLI JAK NAJDŁUŻEJ I ŻEBY BYLI SZCZĘŚLIWI, NIE ŻYCZE IM ŚMIERCI!

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Swiąteczna jednorazówka

Nazywam się Katherine. Mam 18 lat. Jestem cieszącą się z życia, niebieskooką brunetką.
Boże Narodzenie to mój ulubiony czas w roku.
Uwielbiam ubierać choinkę, śpiewać kolędy i spędzać czas z przyjaciółmi i rodziną.
W Wigilię, gdy wszystko było już gotowe, a do przyjazdu gości zostało jeszcze sporo czasu, postanowiłam się przejść.
Ubrałam się ciepło i ruszyłam prosto przed siebie.
Po jakichś 10 minutach szybkiego, energicznego marszu znalazłam się w parku.
Było tu cicho, ciemno i pusto. Ani żywej duszy.
Zaraz! Chwila! Jednak ktoś tu był...
Na ławce siedział jakiś chłopak. Szatyn. Podeszłam do niego.
- Mogę się przysiąść?- zapytałam nieśmiało. Skinął głową, więc usiadłam obok niego.
Przesiedziałam tak chyba z pół godziny, a chłopak nadal siedział w tej samej pozycji jak wtedy, gdy przyszłam i patrzył tępo przed siebie. Od czasu do czasu mrugał.
- Wszystko ok? - odważyłam się zapytać, a on spojrzał na mnie. W jego oczach widać było smutek.
- Nie..- szepnął - Nie jest ok.
- Co się stało?
- Ehhh...- westchnął tylko
- Wiesz, z doświadczenia wiem wiem, że jak powiesz to, co ci leży na sercu, to potem jest ci lżej - uśmiechnełam się do niego.
Odwzajemnił uśmiech i zaczął mówić:
- Moja dziewczyna, z którą miałem spędzić święta, zdradziła mnie, spóźniłem się na samolot do mojego rodzinnego miasta, a następny odlatuje dopiero za tydzień, ze względu na złą pogodę. Kumple, z którymi mieszkam, pojechali na święta do swoich rodzinnych domów i zabrali ze sobą klucze, a ja swoje zgubiłem, więc nie mogę wejść do naszego mieszkania i nie mam gdzie pójść. - opowiedział mi wszystko, a ja postanowiłam mu pomóc.
- Mówisz, że nie masz dokąd pójść? Żaden problem... Chodź ze mną - pociągnełam go za rękę, zmuszając go do wstania.
- Gdzie?
- Do mnie
- Ale...
- Żadnego ale! - przerwałam mu. Chciał jescze coś powiedzieć, jakoś zaprotestować, ale nie dopuściłam go do słowa: - Nie kłóć się ze mną, bo i tak nie wygrasz - wystawiłam mu język.
Zaśmiał się cicho i już nie protestował.
Nagle rozdzwonił się mój telefon.
Odebrałam, To był mój brat, Jeremy.
K: Hej, braciszku
J: Młoda! Gdzie ty jesteś? Miałaś się tylko przewietrzyć, a nie ma cię już od ponad dwóch godzin!
K: Spokojnie, nic mi nie jest. Dzięki, że się martwisz. Nie mów do mnie "młoda"!
J: Ok. w takim razie będziesz... Mała!
K: Głupek!
J: Zołza!
K: Debil! Idiota!
J: Ja też cię kocham, siostrzyczko. pa
K: Czekaj!
J: Co?
K: Powiedz mamie, żeby przyszykowała dodatkowe nakrycie.
J: Po co?
K: Bedziemy mieli gościa.
J: Aha. Ok. Pa
K: Pa.
Rozłączyłam się.
Chłopak spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Wtedy się skapnełam, że nawet nie wiem jak ma na imię. Puknełam się w czoło.
- Coś się stało? - zapytał.
- No tak. My tu sobie gadamy, a ja ci się nie przedstawiłam i nie wiem jak ty się nazywasz.
Zaśmiał się i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Jestem James Maslow.
- Katherine Pierce - uścisnełam jego dłoń.
- Masz bardzo ładne imię. - ukazał swoje białe zęby w uśmiechu.
- Dziękuję - mruknełam i zasłoniłam twarz włosami, tak, żeby nie zauważył, że się rumienię. Szybko się otrząsnełam i pociągnełam go za rękę. - Chodź! Jeremy mnie zabije, jeżeli się spóźnimy.
Poszliśmy do mnie do domu.
Moja rodzina bardzo ciepło przyjeła niespodziewanego gościa, a moja sześcioletnia kuzynka stwierdziła, że go kocha i spędziła u niego na kolanach większą część wieczoru.
Wigilijna kolacja upłyneła nam w bardzo miłej, radosnej i świątecznej atmosferze.
Tego dnia nigdy nie zapomnę...
                                                               The end

niedziela, 23 grudnia 2012

Jednorazówka

No więc.. postanowiłam napisać kolejną jednorazówkę...
I dedykuję ją mojej przyjaciółce Żanecie....
Neta.... Dziękuję za to, że pomimo tego, że jestem walnięta nadal się ze mną przyjaźnisz, za to, że kiedy jestem smutna zawsze mnie pocieszasz i za to, że zawsze potrafisz mi dobrze doradzić, kiedy nie wiem co robić i za to, że jesteś taką zajebistą przyjaciółką xD 
Nie wiem, co bym bez cb zrobiła....
Dzięki, że jesteś :*
Ps. napisałabym jeszcze coś, ale nie chcę przynudzać
Aaaa i jescze jedno... Nie zabijaj mnie za tą jednorazówkę :)
Zapraszam do czytania :)
*********************************************************************************
Nazywam się Żaneta, mam 20 lat. Jestem zielonooką blondynką, uwielbiającą spokój i ciszę.
Często odcinam się od świata i nie zwracam uwagi na to, co się dzieje wokół mnie. Kocham zwierzęta i przyrodę, dlatego codziennie chodzę na długie spacery do lasu. Tam jest zawsze tak cicho, spokojnie... Mogę tam przemyśleć różne sprawy i pobyć trochę sama, nie martwiąc się o to, czy ktoś mi przeszkodzi czy nie.
Tego dnia, tak samo jak zwykle, wybrałam się na spacer do lasu.
Jednak jakiś głos w mojej głowie mówił mi, żebym tam nie szła. Nie posłuchałam tego głosu i poszłam w moje ulubione miejsce.
To, co tam zobaczyłam, zwaliło mnie z nóg (nie dosłownie). Na mojej polanie było stado wilków. Było ich może z 20. Wszystkie były czarne jak noc. Prawie wszystkie. Spostrzegłam, że jedna z tych bestii miała jasne futro, w kolorze ciemnego złota.
Ta bestia o złotym futrze była niezwykła. Wpatrywałam się w nią z zachwytem. Tak pięknego zwierzęcia jeszcze nigdy nie widziałam.
Nagle złoty wilk spojrzał na mnie. Sparaliżował mnie strach. Bałam się, że podbiegnie do mnie i się na mnie rzuci.
Mineło kilka minut.
Bestia nadal się na mnie patrzyła. Odwróciłam wzrok. Mocno zacisnełam powieki i starałam się myśleć pozytywnie, ale nie udawało mi się to, gdyż moja wyobraźnia podsuwała mi same czarne scenariusze. Przed oczami przelatywały mi różne wspomnienia.
Bałam się. Cholernie się bałam.
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam jak czarne wilki okrążają złotego. Rzuciły się na niego.
Rozpoczeła się walka.
Wilki kłapały pyskami, obnażały swoje imponująco wielkie i ostre kły, warczały na siebie i pojedynkowały się na śmierć i życie.
Tę krwawą "bójkę" przerwał odgłos wystrzału.
Czarne wilki uciekły, a złoty leżałnieruchomo na środku "pola bitwy" czyli polany. Był ciężko ranny. Całe jego futro aż lepiło się od ciemnoczerwonej krwi.
Zrobiło mi się żal tego biednego zwierzęcia. Pokonując swój strach powoli zbliżyłam się do wilka.
Gdy byłam zaledwie trzy kroki od niego, poruszył się delikatnie i zaskomlał cicho.
Spojrzał na mnie tymi swoimi ogromnymi, zielonymi oczami. Były takie piękne... I ludzkie.
Nie było w nich agresji, złości, jaką zwykle widuje się w oczach dzikich zwierząt, gdy pojawiają się ludzie. Było w nich widać smutek, ból, cierpienie, niemą prośbę o pomoc.
To sprawiło, że przestałam się go bać. Podeszłam do niego tak blisko, jak tylko się dało i uklękłam.
Wyciągnełam rękę, która aż cała drżała ze zdenerwowania, i delikatnie dotknełam mokrego od krwi futra zwierzęcia.
Wilk ponownie zaskomlał.
Usłyszałam kolejny wystrzał i z lasu na polanę wyskoczyło kilku myśliwych.
- O! No proszę! Co my tu mamy? - powiedział jeden z nich, gapiąc się na ranną bestię, która w tej chwili wcale nie była groźna.
- Do mnie pan mówi?- warknełam, patrząc na tego kolesia i natychmiast się podniosłam.
- Ależ skąd!- zaprzeczył gwałtownie - A co taka piękna panienka jak ty tu robi? - wytrzeszczył na mnie gały.
- Na spacer przyszła - miałam złe przeczucia. Facet podszedł do wilka.- Co pan chce zrobić z tym wilkiem?
- Trzeba go będzie zabić - podszedł do zwierzęcia jescze bliżej.
- Nie! - krzyknełam - Nie ma mowy! Wilki są pod ochroną! Nie można ich zabijać! - zdenerwowałam się.
- To niby co chcesz z nim zrobić? Jest ranny. I tak zdechnie. Ja chcę tylko skrócić jego cierpienie.
- Oj, żebym ja nie skróciła twojego cierpienia - warknełam pod nosem tak, aby mnie nie usłyszał.
- Słyszałem..- popatrzył na mnie i zapytał: - A co ty mi niby mogłabyś zrobić? - zaśmiał się szyderczo.
- Chodźcie stąd, chłopaki! - krzyknął inny myśliwy - Zapolujemy gdzieś indziej! Gdzieś, gdzie nie ma tych porytych obrończyń praw zwierząt!
Pozostali myśliwi zaśmiali się i odeszli, został tylko ten z którym rozmawiałam.
- No co mi możesz zrobić?- zapytał ponownie, śmiejąc się szyderczo.
- To!- odpowiedziałam i kopnełam go w czułe miejsce. Chyba nawet dosyć mocno, bo aż upadł na kolana xD
- Wygrałaś..- jęknął, z trudem się podniósł i odszedł jęcząc i kulejąc.
Ponownie uklęknełam przy zwierzęciu.
Mogłabym przysiąc, że ten wilk patrzył na mnie z wdzięcznością!
Delikatnie go pogłaskałam.
Myślałam, że będzie na mnie warczał albo spróbuje mnie ugryźć, a on polizał mnie po ręce!
Wtedy podjełam decyzję, że wezmę go do domu i się nim zaopiekuję, dopóki jego rany się nie zagoją.
Wiedziałam, że to dosyć ryzykowne i niebezpieczne, ale co tam!
Nie mogłam zostawić go na pastwę losu.
Jakimś cudem dotransportowałam go do domu. Moja mama na jego widok zaczeła wrzeszczeć i zemdlała...
Ale ostatecznie zgodziła się, aby piękny, złoty, zielonooki wilk został u nas w domu.

*Kilka tygodni później*

Wilk, którego nazwałam Kendall, bo bardzo przypominał mi Kendalla Schmidta z ukochanego zespołu mojej przyjaciółki, wyzdrowiał. Po jego ranach nie było ani śladu. Bardzo go polubiłam. On mnie chyba też. Nie odstępował mniena krok, a ludzie się go bali.
Pewnego dnia poszłam na spacer, no a on oczywiście poszedł ze mną.
Usiadłam na mojej polanie i myślałam o tym, co zobaczyłam tu kilka tygodni temu.
Nagle za moimi plecami usłyszałam ciche warczenie. Powoli się odwróciłam i zamarłam.
Kilka metrów przede mną stał ogromny, czarny wilk. Kendall gdzieś zniknął.
Czarna bestia szykowała się do skoku. Chciała mnie zaatakować.
Odbiła się od ziemi i skoczyła, a z mojego gardła wydobył się przeraźliwy wrzask.
Ale czarny wilk nie dosięgnął mnie, gdyż coś z boku w niego uderzyło i powaliło na ziemie.
Kendall!
Mój, mogłam chyba tak powiedzieć, w końcu go wypuściłam, a on nie chciał ode mnie odejść, złoty, piękny wilk rzucił się na czarną bestię.
Walczyli zaciekle. Kendall został ranny, ale się nie poddawał. Obserwowałam to z zapartym tchem, bojąc się o mojego wilka.
Czarna bestia szykowała się do skoku, a jej wzrok utkwiony był z szyji przeciwnika.
Strach mnie sparaliżował. On chciał przegryźć tętnicę Kenda, tak by się wykrwawił.
Nie mogłam na to pozwolić.
Szybko rozglądnełam się dookoła i zobaczyłam dosyć dużą stertę kamieni.
Podbiegłam do nich i zaczełam nimi rzucać w czarną bestię. Dostała kilka razy w głowę i zawarczała na mnie, a gdy rzucałam dalej uciekła.
Popędziłam w stronę zielonookiego wilka. Chciał do mnie podejść, ale ledwo zrobił dwa kroki i upadł.
Błyskawicznie znalazłam się przy nim. Jego futro, tak samo jak kilka tygodnitemu, było całe mokre i pozlepiane od gęstej, ciemnoczerwonej krwi wypływającej z rany.
Uklęknełam bardzo blisko niego, a on położył mi swoją głowę na kolanach. Zaczełam go głaskać.
Zamknął oczy.
- Nie! Nie umieraj! Proszę...- z moich oczu zaczeły płynąć łzy. Spadały na zakrwawione futro zwierzęcia, które uratowało mi życie.
Wtedy coś sobie uświadomiłam.
Pokochałam tego wilka. Nie tak jak się kocha np. swojego psa, ale tak jak się kocha drugą osobę.
Czy to możliwe, żebym zakochała się w wilku?
Zauważyłam, że jego oddech robi się coraz płytszy i słabszy.
On umierał...
- Nie! Nie odchodź ode mnie! - w gardle pojwiła mi się ogromna gula, a łzy leciały mi po policzkach strumieniami.
- Kocham cię....- szepnełam i pocałowałam go w głowę. Mocno się do niego przytuliłam.
Nagle futro Kendalla zaczeło świecić, a on się lekko uniósł w górę.
Poderwałam się na równe nogi i cofnełam się o kilk kroków.
Swiecił się coraz mocniej, aż blask był tak silny, że zamknełam oczy, bo patrzenie na niego było bolesne dla moich źrenic.
Gdy po chwili otworzyłam oczy, mojego wilka nigdzie nie było.
Na trawie leżał jakiś chłopak. Blondyn, którego włosy miały prawie złotą barwę, ubrany w podarte ciuchy. Był ranny i cały we krwi.
- Niemożliwe...- podeszłam do chłopaka.
- Co jest niemożliwe? - usłyszałam za sobą czyjś głos. Odwróciłam się i ujrzałam kobietę w średniowiecznej sukni.
Podeszła do chłopaka, uklękła przy nim i ręką dotkneła jego rany, która natychmiast się zagoiła.
- Wszystko jest możliwe - powiedziała i... rozpłyneła się w powietrzu.
Stałam jak słup soli jeszcze przez kilka minut, dopóki on się nie obudził.
- Co jest? Gdzie ja jestem?- zapytał, rozglądając się dookoła.
- W lecie. Na polanie - odpowiedziałam, a on spojrzał na mnie i na jego twarzy pojawił sie ogromny uśmiech.
Wstał i podszedł do mnie.
- Żaneta..- szepnął i położył mi dłoń na policzku.- Nie poznajesz mnie? To ja...
Popatrzyłam mu w oczy. Miał zielone, przepiękne oczy. Tak jak mój wilk. On miał takie same oczy jak Kendall. Nie, to niemożliwe...
- Kendall?- również szepnełam, patrząc w te jego cudowne oczy.
- Tak, to ja...- jego twarz rozpromienił jescze szerszy uśmiech.- Ja też cię kocham.
Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Odwzajemniłam jego pocałunek.
Wtedy na 100% byłam pewna, że to on. Kendall. Mój piękny wilk.
Teraz wiem, że cuda się zdażają, a magia istnieje...
Nigdy w to nie zwątpię...
Zawsze będe w to wierzyć...
                                                                           The end

poniedziałek, 3 grudnia 2012

If you die, I want die with you...

Szłam powoli ulicą, rozmyślając nad tym wszystkim, co mnie do tej pory spotkało.
Byłam szczęśliwa, aż do tej okropnej soboty, której nie zapomnę do końca mojego życia.
A no właśnie! Jestem Meredith i mam 20 lat. Mieszkam z czterema cudownymi chłopcami w ogromnej willi... właściwie....to teraz już z trzema.... niestety...
Przypomniałam sobie ten paniczny strach, te tłukące się po mojej głowie pytania: Czy oni żyją? Czy nic im się nie stało?
Miałam nadzieję, że wszystko bedzie ok.
Ale jak to mówią: "Nadzieja matką głupich".
Nic nie było ok, a ja dowiedziałam się, że już nigdy nie zobaczę mojego kochanego brata....
Po policzkach spłyneły mi łzy, a przed oczami w zwolnionym tempie przesuneły się obrazy z tamtego wypadku.
Jechaliśmy całą piątką z ich koncertu, śmiejąc się, wygłupiając.
Nagle usłyszałam jakiś hałas, a nasze auto okręciło się dookoła własnej osi i wpadło do rowu wprost na ogromne drzewo.
Mi, Carlosowi, Kendallowi i Jamesowi nic się nie stało, ale Logan...
Logan zginął na miejscu....
Mój brat... Mój kochany, starszy braciszek....
Wtem do moich uszu dotarł odgłos hamowania, trąbienie samochodu, a ja poczułam okropny ból...

*Kilka godzin później*

Obudziłam się w jakimś nieznanym mi miejscu. Nie podnosząc się, rozglądnełam się dookoła.
Leżałam na czarnej posadzce, w jakimś pokoju. Rozglądnęłam się jeszcze raz. Ten pokój był jakiś dziwny. Sciany były nieskazitelnie białe. Spojrzałam w góre. Zamiast sufitu było tam... niebo?
- Gdzie ja jestem?- zapytałam samą siebie, bo nikogo innego przecież tu nie było.
Po chwili usłyszałam czyjeś kroki i usłyszałam ten głos:
- Ehhh... Miałem nadzieję, że nikt z was nie trafi tu tak szybko...
Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam się na szyję Loganowi.
- Loggie! Myślałam, że nie żyjesz! Nawet nie masz pojęcia jak ja się za tobą stęskniłam!- wtuliłam się w tors mojego straszego brata i się uśmiechnełam.
- Też tęskniłem, mała!- odwzajemnił i uśmiech i uścisk - Ale muszę cię zmartwić...bo ja nadal nie żyję...
- Co?- zdziwiłam się - Przecież tu jesteś... i ja cię widzę...i...
- Ty też nie żyjesz- Logan posmutniał- Chciałem, żebyś żyła! Chciałem cię ratować, ale On- wzniósł wzrok ku górze- mi na to nie pozwolił. Tyle razy byłem przy tobie, pilnowałem cię, a wtedy...- głos mu się załamał.
- To gdzie my jesteśmy?- chciałam zmienić temat, a jednocześnie chciałam dowiedzieć się wszystkiego.
- W niebie- mruknął mój braciszek
Dopiero teraz uświadomiłam sobie to, co powiedział przed chwilą.
"Tyle razy byłem przy tobie, pilnowałem cię..." No dobra, teraz to się pogubiłam.
- Czyli jak wydawało mi się, że cię słyszę i przy mnie jesteś to..- zaczełam zastanawiać się na głos, ale nie dane mi było dokończyć.
- Byłem tam... Pilnowałem cię, zeby nic ci się nie stało...ale nawaliłem...Przepraszam - spuścił głowę.
- Nic się nie stało. Bez ciebie i tak to wszystko... to nie było to samo.. Cieszę się, że jestem tu z tobą- ziewnełam.
Wiem, że to dziwne, bo jestem martwa, ale wtedy się nad tym nie zastanawiałam. Byłam zmęczona i chciało mi się spać.
Nagle obok mnie nie wiadomo skąd pojawiło się łóżko.
- Jesteś zmęczona. Powinnaś się przespać- stwierdził Logan- Dobranoc.
No i zniknął.
Położyłam się i od razu zasnełam.

*Następnego dnia*

Logan mnie obudził, oblewając mnie wodą.
- Wstawaj! Musisz coś zobaczyć!- zrzucił mnie z łóżka, które zaraz po moim zetknięciu się z podłogą, znikneło.
- Co jest?- podniosłam się, a przed nami pojawił się ogromny ekran i krzesła.
- Siadaj i oglądaj- polecił.
Tak też zrobiłam.
Na ekranie wyświetlił się film. Na tym filmie zobaczyłam swoje nieruchome ciało i stojących obok niego chłopaków. Płakali.
James trzymał mnie za rękę. Znaczy moje ciało, leżące w trumnie.
Potem trumnę zamknięto, wsadzono do wykopanego przed pogrzebem dołu i zasypano ją ziemią.
James upadł na kolana i schował twarz w dłoniach, a Carlos i Kendall próbowali go podnieść.
Film się skończył, a ekran, podobnie jak wcześniej łóżko, zniknął.
- On się w tobie zakochał - odezwał się mój brat po kilkuminutowej ciszy - Czy ty coś do niego czułaś? Lub czujesz?
Przełknełam ślinę (nawet nie wiem jak to możliwe) i powoli skinełam głową.
- Możesz go odwiedzać, tak jak ja odwiedzałem ciebie. Chłopaków zresztą też. I nadal to robie.
- Jak?
- Myślę, że chciałbym znaleźć się obok któregoś z nich i przenoszę się tam.- wstał z krzesła.- Pewnie chcesz pobyć chwilę sama. Rozumiem. Do zobaczenia później, siostrzyczko- uśmiechnął się i zniknął.
Łóżko znowu się pojawiło, więc położyłam się na nim i zaczełam rozmyślać. Dręczyło mnie wiele pytań np. jak mogę spać skoro jestem martwa?
Tak długo rozmyślałam, aż w końcu zasnełam.

*Natępnego dnia*

Od razu po przebudzeniu postanowiłam odwiedzić Jamesa.
Pomyślałam, że chcę być teraz obok niego i bum! przeniosłam się na cmentarz.
Siedział na ławce, naprzeciwko mojego grobu (zdziwiłam się, wczoraj był pogrzeb, a dzisiaj już mam normalny nagrobek? A może to wcale nie było wczoraj? Dziwne...) i płakał.
Usiadłam obok niego, a on jakby wyczuwając moją obecność, odezwał sie cichym, drżącym głosem:
- Wiesz co, Maredith? Byłem głupi, strasznie głupi... Kocham cię już od dawna i powinienem byłci to powiedzieć już wieki temu, ale się bałem...a teraz cię straciłem...i nie mogę sobie wyobrazić jak moje dalsze życie będzie wyglądało bez ciebie...- urwał, a po jego policzkach zaczeło spływać coraz więcej łez.
Przytuliłam się do niego i delikatnie starłam łzy z jego policzków.
Ciekawa jestem, czy to poczuł?
Wtedy za mną pojawił się Logan. Podszedł do nas i poklepał Jamesa po ramieniu.
- Trzymaj się, stary- powiedział do niego, a do mnie szepnął: - Chodź, siostra, musimy już iść.
Skinełam głową, delikatnie pocałowałam Jamesa w policzek i zniknełam razem z Loganem.

*Kilka dni później*

Te kilka dni spędziłam na rozmyślaniu. Dzisiaj też planowałam to robić, ale moje plany zostały pokrzyżowane. Ledwo podniosłam się z łóżka, a pojawił się Logan. Wyglądał na przestraszonego.
- Loggie, co się stało?- zaniepokoiłam się.
- Spójrz - wskazał głową na ekran. To, co tam zobaczyłam zmroziło mi krew w żyłach (o ile w ogóle ją miałam).
- Próbowałem się tam przenieść, ale nie mogę. Ty spróbuj.
Tak jak powiedział, tak zrobiłam. Próbowałam 20 razy. Nie udawało mi się.
Wściekłam się, ale nie mogłam nic zrobić.
Mogłam tylko wgapiać się w ekran.
A co się stało?
Jamesowi coś walneło do tej jego utalentowanej makówki i chciał popodcinać sobie żyły.
Wziął żyletkę i przejechał nią po obu nadgarstkach.
- Nie!- wrzasnełam, chociaż wiedziałam, że to i tak nic nie da.
Patrzyłam jak James upada na podłogę  i się wykrwawia. Zamknął oczy, a ja się rozpłakałam i upadłam na kolana.
- James?! James!- z ekranu dobiegły głosy Kendalla i Carlosa. Patrzyłam jak wchodzą do łazienki i znajdują Maslowa.
Schmidt zbladł, rzucił się na kolana i zaczął badać mu puls.
- Dzwonię po karetkę- Pena wyciągnął telefon z kieszeni.
Kendall zbladł jeszcze bardziej, a po jego policzkach spłyneły łzy.
- Już za późno - wyszeptał.
- Co?- Latynos w to nie wierzył, ale po chwili sam się przekonał. Rozpłakał się tak samo jak blondyn. Klęczeli nad ciałem dłudowłosego i płakali jak małe dzieci. Ja też płakałam. Logan też.
- Nie chciałem, żeby tak było! Wy wszyscy mieliście żyć!- mój brat upadł obok mnie.
Wtedy obok nas pojawił się zdezorientowany James.
- Co ja tu robie? I gdzie ja w ogóle jestem?- zapytał.
- Głupku!- krzyknełam
- Co ci do tego durnego łba strzeliło?- tym razem krzyknął Logan.
- Meredith? Logan? Przecież wy nie żyjecie!- jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Ty też, głupku!- otarłam łzy.
- Co?- zdziwił się jeszcze bardziej.
- Popodcinałeś sobie żyły, durniu!- Loggie się podniósł, a ja razem z nim.
James też wstał.
- Ale wiesz co? Tęskniłem za tobą, durniu- mój brat podszedł do Jammie'go i chłopcy uścisneli się po przyjacielsku.
Nie wytrzymałam i spytałam:
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Bo nie mogłem żyć bez ciebie- odparł, a ja podeszłam do niego, przytuliłam go i pocałowałam w policzek.
- Jesteś głupi, ale musze ci powiedzieć, że ja też nie mogłam bez ciebie żyć- szepnełam mu do ucha.
- To ja was zostawię samych- Loggie zniknął.
- Kocham cię- powiedział James i mnie pocałował.
- Ja ciebie też.- mruknełam, gdy sie od siebie odkleiliśmy, po czym ponownie wpiłam się w jego usta.

*Następnego dnia*

Siedziałam przed wielkim ekranem i oglądałam pogrzeb Jamesa (Tak, wiem, że to dziwnie brzmi).
Po chwili obok mnie pojawił się wyżej wymieniony.
- Hej, piękna- odezwał się i tym samym przeszkodził mi w oglądaniu.
- Hej, Jammie- uśmiechnełam się, a po moich policzkach spłyneły łzy.
- Czemu płaczesz?- zapytał.
- Bo ty mogłes żyć i mieć cudowne życie, mogłes założyć rodzinę, a jesteś tu i ja oglądam twój pogrzeb.- wskazałam głową na ekran.
- Bez ciebie moje życie i tak nie miało sensu.- mruknął- A teraz jesteśmy razem.- wyszczerzył się
- No i czego się szczerzysz, głupku?- był martwy. Jak mógł się z tego cieszyć?
- Bo patrzę na najpiękniejszą i najcudowniejszą dziewczynę na całym świecie. Kocham cię.
- Ja ciebie też - pocałowałam go.
Całowaliśmy się jeszcze kilka minut i całowalibyśmy się pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie mój brat.
Pojawił się i tym samym nam przerwał, ponieważ szybko od siebie odskoczyliśmy.
- Sorry, że przerywam, ale musicie to zobaczyć- pokazał ręką na ekran.- Ostatnio na cmentarzu widziałem takie tłumy, gdy był mój pogrzeb.
Rzeczywiście, na cmentarzu było mnóstwo ludzi. Widziałam zapłakane Rushers, trzymające transparenty z napisami: "Spoczywaj w pokoju, James!", "Nigdy o tobie nie zapomnimy!", "Zawsze będziemy cię kochać!".
Wzruszyłam się.
To było jak deja vu (chyba tak to się pisze). Tak samo było na pogrzebie mojego brata.
Spojrzałam na Maslowa, który tępo wpatrywał się w obrazy przesuwające się po ekranie.
Nagle na ekranie zobaczyłam Kendalla i Carlosa. Podobnie jak wszystkie Rushers, płakali.
- Przydało by im się jakieś wsparcie- mruknełam.
Logan i James tylko skineli głowami. Wiedziałam, że myśleliśmy o tym samym.
Po kilku sekundach byliśmy już na cmentarzu. Stanełam koło Kendizzle'a i Latynosa i poklepałam ich po ramieniu.
- Oni to czują?- zapytałam, patrząc na Logana.
- Tak- skinął głową- Ale nie wiedzą, że to my. Myślą, że im się to tylko wydaje.
- Szkoda- spuściłam głowę.- Czyli nie bedziemy mogli z nimi porozmawiać?- zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno.
- Bedziemy- Loggie również poklepał ich po ramieniu.- Możemy odwiedzać ich we snach.
- Chociaż tyle..- mruknełam, a potem przytuliłam Kendsa i Carlita i każdemu z nich szepnełam im do ucha: - Trzymaj się, stary....
- Przepraszam was, musiałem to zrobić...- James poszedł w nasze ślady i też poklepał ich po ramieniu.
- Musimy iść- po tych słowach Logana, przenieśliśmy się z powrotem do naszego nowego "domu".

*Dziesięć lat później*

Mineło dziesięć lat. Ja, Logan i James przyzwyczailiśmy się już do naszego "życia".
Kendall i Carlos ożenili się i mają dzieci.
Żona Kensa jest zielonooką blondynką, tak jak on, i ma na imie Victoria.
Ma syna Jamesa i córkę Meredith. To urocze, że nazwał dzieci naszymi im imionami.
Żona Carlosa nazywa się Elena i jest brązowooką brunetką.
Carlito i Kends nadal o nas pamiętają, regularnie odwiedzają nasze groby. Opowiadają o nas swoim dzieciom.
Cieszę się, że o nas pamiętają.
Rushers nadal pamiętają o Big Time Rush, chociaż zespół się rozpadł. Przynoszą chłopakom na groby kwiaty i znicze.
O mnie też pamiętają, chociaż nie byłam nikim ważnym.
Taka zwykła Meredith, siostra Logana Hendersona.
To miło, że ktoś oprócz naszych przyjaciół o nas pamieta.

*Kilkadziesiąt lat później*

Wczoraj dołączyli do nas Kendall wraz z Victorią i Carlos z Eleną.
Umarli w podeszłym wieku, jednak tu, w niebie, wyglądali na 20, 21 lat.
Syn Carlosa, Logan ma juz wnuki. Dzieci Kendsa, James i Meredith też.
A my codziennie obserwujemy, jak potomkowie naszych przyjaciół cieszą się z życia i spędzają miło czas wraz ze swoimi drugimi połówkami i dziećmi.
Nie narzekam, bo to naprawdę fajne zajęcie, a nam jest tu dobrze, szczególnie teraz, kiedy dołączyli do nas nasi przyjaciele.
                                              The end.

No i jest. Pierwsza jednorazówka. Co o niej sądzicie? Ja mysle, że jest nudna, głupia, denna...
Ale jestem ciekawa co wy o niej myślicie, więc czekam na komentarze :)