wtorek, 8 października 2013

:D

Siemaaaa!
Witam, witam, witam w tym pięknym, cudownym dniu! :D No dla mnie nie do końca xD Wszystko mnie boli, bo byłam sb wczoraj na wycieczce w górach xD Ale nie to jest teraz ważne... Chciałam was poinformować, że... Blog jest nadal zawieszony, ale... Ma już rok! :D
Tak, dokładnie rok temu weszłam na bloggera i założyłam tego bloga, aby pisać opowiadania! :D
Niezbyt dobrze mi to idzie... Nie jestem zadowolona z liczby pojawiających się tu notek. Jest ich mało, a ja wciąż albo nie mam czasu albo nie mam weny.. Mam nadzieję, że to się zmieni, a wy ze mną tu jeszcze trochę wytrzymacie :D
Nie rozpisuję się za bardzo, bo wiem, że i tak pewnie nikt tego nie przeczyta xD
Oznajmiam wszem i wobec, że nie zamierzam się poddawać i nie usunę tego bloga, a teraz...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Zapraszam na...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
. Jednorazówę! :D
.
*Oczami Vivienne*

Odkąd pamiętam interesowałam się samochodami i wszystkim co jest z nimi związane. Nie wiem dlaczego tak było... Może to przez to, że mam starszego brata? Tego nie wiem i chyba się nie dowiem... Jednak nie o tym chciałam wam dzisiaj opowiedzieć... Chcę opowiedzieć wam o tym, jak jeden dzień może wywrócić komuś życie do góry nogami... I o tym, że nie warto uciekać przed miłością, bo ona i tak prędzej czy później nas dopadnie...
Moja opowieść rozpoczyna się kolejnego zwykłego, szarego dnia...
Siedziałam sama w domu i okropnie się nudziłam... Jeremy, mój brat, wyszedł do pracy, a ja nie miałam co z sobą zrobić. Po kilku godzinach bezsensownego łażenia po pustych, wcześniej przeze mnie wysprzątanych, pomieszczeniach i błagania o to, by coś się w końcu wydarzyło, dostałam SMSa od mojego przyjaciela, Davida. To było to, na co czekałam. SMS brzmiał:
Siema, młoda! Co porabiasz? Jeżeli się nudzisz wpadnij na polanę, do lasu. Będę na ciebie czekał. 
Tak! To było to! Szybko się ubrałam i już po chwili byłam na wyżej wspomnianej polanie. Drogę do niej znałam na pamięć, gdyż często tam przychodziłam. Zwykle było tam pusto i cicho, ale dzisiaj zebrało się tam mnóstwo ludzi. W tłumie z trudem wypatrzyłam znajomą twarz przyjaciela. Natychmiast do niego podeszłam.
- Vivienne! - bardzo ucieszył się na mój widok. W sumie dawno sie nie widzieliśmy... Stęskniłam się za nim. Przytuliłam go na przywitanie, a potem powiedziałam:
- Siema, stary! A co tu takie zbiorowisko? - rozejrzałam się dookoła.
- Bo wiesz... Są wyścigi... - wyszczerzył się.
- Co? - wrzasnęłam. Uwielbiałam oglądać wyścigi, ale nie zbyt często miałam okazję widzieć je na żywo. Jeremy zabraniał mi na nie chodzić, ponieważ "martwił się o mnie". Mówił, że to niebezpieczne, że coś może mi się stać. Ale jak, skoro w nich nie startowałam?
- To - brunet nadal suszył zęby. - Jesteś zła?
- Zła? Człowieku, na głowę upadłeś? Tu jest cudownie! - wykrzyknęłam, rzucając mu się na szyję.
- Cieszę się, że ci się podoba - odwzajemnił mój uścisk.
Wtedy podbiegł do niego jakiś chłopak i odciągnął go na bok. Z ciekawości postanowiłam podsłuchać o czym rozmawiają.
- Wiesz... Jeden z zawodników nie może wziąć udziału, nie mamy nikogo na jego miejsce.... - szepnął nieznajomy.
- W czym problem? Przecież chyba nie musi być ich dziesięciu? - brunet podrapał się po karku.
- Musi, bo inaczej wyścigi sie nie odbędą... Pomóż mi znaleźć kogoś na jego miejsce! - obcy wyglądał na załamanego. Postanowiłam wkroczyć do akcji.
- Ja mogę go zastąpić - stanęłam przed Davidem.
- Nie ma mowy! - od razu zaprotestował.
- Przykro mi, ale kobiety nie mogą brać udziału - chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
- Ale przecież nikt nie musi wiedzieć, że jestem kobietą - ja również się uśmiechnęłam, tyle, że podstępnie.
- Nie, Vivienne, wybij to sobie z głowy! Nie ma mowy, żebym cie tam puścił! - David lekko podniósł głos. Słychać w nim było troskę.
- Nic mi sie nie stanie! Umiem jeździć! Wiesz, że zawsze o tym marzyłam, proszę pozwól mi! - posmutniałam.
- Ehhh.. - chłopak westchnął, po czym skinął głową. - Okej, John znajdź jej jakieś ciuchy. Musimy ją przebrać za faceta.
Ten nieznajomy, John, skinął głową i gdzieś zniknął. Po chwili pojawił się obok mnie z ciuchami. Poszłam się przebrać.
Kilka minut później siedziałam już w aucie, a mój przyjaciel mnie pouczał.
- Pamiętaj, nie ryzykuj. Jedziesz dla zabawy, nie po to, żeby wygrać. Uważaj na siebie. I pamiętaj, teraz jesteś facetem - wziął głęboki wdech. - Powodzenia!
- Dzieki za wszystko. Kocham cię, wiesz? - uśmiechnęłam się.
- Wiem, ja ciebie też! Powodzenia! - zatrzasnął drzwi od mojego samochodu i odszedł na bok, zaciskając ręce w pięści. Z daleko było widać to, że się martwi i to, że gdyby mógł, to by mnie siłą wyciągnął z pojazdu i zaciągnął do domu. Ale już na to za późno.
Podjechałam na linię startu. Na głowie miałam kask, więc nie było widać moich długich brązowych włosów. W kasku znajdował się malutki mikrofon, dzieki któremu mogłam porozumiewać się z innymi zawodnikami i prosić ich o pomoc, w razie wypadku. Miałam nadzieję, że nie będę go potrzebować.
- Powodzenia! Widzimy się na mecie! - usłyszałam miły, męski głos.
Nade mną zapaliło się zielone światło, jako sygnał startu.
No to jazda!
Ruszyłam. W wyścigu trzeba było zrobić dwa kółka dookoła polany. Pierwsze było już za mną, gdy nagle...
Na drogę wybiegł pies. Nie mam zielonego pojęcia, skąd się tam wziął i jak się pojawił, ale nie mogłam go przecież zabić. Zaczęłam gwałtownie hamować i skręcać na bok. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że za mną ktoś jechał. Gdy zahamowałam ten ktoś uderzył we mnie. Ostatnie co pamiętam to bół i ciemność....

 *Kilka godzin później*

Obudziłam się w jakimś nieznanym mi pomieszczeniu. Dopiero po jakiś 10 minutach zrozumiałam, że jestem w szpitalu. Rozejrzałam się dookoła. Na sąsiednim łóżku leżał chłopak. Tak na oko miał może 20, 21 lat. Był nieprzytomnny. Sama nie wiem dlaczego, ale zaczęłam zastanawiać się dlaczego tu trafił. Długo nad tym nie myślałam, gdyż do sali wszedł David razem z pielęgniarką.
- Viv! - mój przyjaciel od razu zauważył, że już się obudziłam. Podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę. - Przepraszam! Mogłem przewidzieć, że to się tak skończy, nie powinienem pozwalać ci na ten wyścig! Ja...
- Spokojnie! - przerwałam mu. - Nic mi nie jest.
- A to? - wskazał na moją drugą rękę.
- Co? - zdziwiłam się, a potem spojrzałam tam, gdzie on. Teraz zrozumiałam o co mu chodzi. Miałam rękę w gipsie. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam.
- Kto to? - zapytałam, wskazując na chłopaka leżącego obok. Strasznie mnie ciekawiło jak on się tu znalazł.
- To on spowodował ten wypadek - warknął brunet. W jego głosie słychać było nienawiść. I wściekłość... I wtedy... Krótki przebłysk. To on we mnie uderzył. Mógł przez to zginąć, ja też mogłam. Ale obydwoje żyjemy...
- Nie - czułam, że muszę go bronić. - To nie on, to ja.
- Co? Jak to?
- Jakieś zwierzę wyskoczyło na drogę. Zaczęłam hamować. Wtedy on we mnie uderzył. To wszystko moja wina - po policzu słynęła mi łza.
- Ciiii, nie płacz - David objął mnie i mocno przytulił. - Wiesz, że on nie może dowiedziec się, że jesteś kobietą?
- Co? - zdziwiłam się. - Przecież leżymy w jednej sali, jak ma się nie dowiedzieć?
- Powiedziałem pielęgniarkom, aby zasłoniły twoje łóżko i zwracały się do ciebie per pan. Lekarzom też. Za tydzień stąd wyjdziesz i wszyscy zapomną o tej sprawie. A on się nie dowie, kim jesteś i nie będzie szukał zemsty - wyjaśnił. - Rozumiesz?
Skinęłam głową na "tak".
- Mądra dziewczynka - chłopak zmierzwił mi włosy, a potem wstał z krzesła, na którym usiadł, gdy pojawił się w sali. - Ja już lecę, muszę się wytłumaczyć Jeremy'emu... Paaaa! - pomachał mi, mrugnął i wyszedł. Próbował udawać wyluzowanego, ale słabo mu to wychodziło. Miałam nadzieję, że mój brat nie rozszarpie go na kawałki...
- Paa - szepnęłam.

*Oczami Jamesa*

Obudziłem się w szpitalu. Przez pierwsze kilka minut zastanawiałem się, co ja tu robię, ale potem wszystko sobie przypomniałem... Ten wypadek... i to auto... i jego kierowcę... Przecież on mógł nas zabić! Co mu odbiło? Byłem wściekły! I pełny nienawiści do tego gościa! Nie wiem jak on, ale ja jeszcze mam zamiar żyć i nie prosiłem się o to, żeby wylądować przez kogoś w szpitalu!
Dobra, spokojnie, muszę się uspokoić... Wdech i wydech, wdech i wydech...
Nagle gdzieś obok usłyszałem cichy jęk bólu... Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem zasłonę.
"Widzę, że ktoś tu ceni sobie prywatność" zakpiłem w myślach, ale postanowiłem się do tego kogoś odezwać.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytałem. Z grzeczności.
- Tak - usłyszałem w odpowiedzi.
- To dobrze... Jak tu trafiłeś? - z głosu dobiegającego zza zasłony, wywynioskowałem, że leży tam mężczyna.
- Miałem... wypadek - szepnął mój "współlokator".
- Jaki? - zaciekawiłem się.
- Samochodowy... Brałem udział w wyściach - był wyraźnie zestresowany.
Wcale mu się nie dziwiłem. To przez niego tu wylądowałem!
- Więc to ty... Wiesz, że przez ciebie mogłem zginąć?! Mogliśmy obydwoje zginąć! Chciałeś się zabić? Co ci odbiło?! - nerwy mi puściły. - Jak chcesz popełnić samobójstwo, to skocz z mostu, a nie ładujesz się w wyścigi i zagrażasz życiu innych ludzi! Zachowałeś się jak kompletny idiota! - wykrzyczałem wszystko, co mi leżało na sercu. - Nienawidzę cię! - ostatnie słowa wyszeptałem, ale wiedziałem, że on to usłyszał. Tak właściwie sam nie wiem czemu to powiedziałem i czy miałem do tego jakiekolwiek powody... No cóż, na pewno miałem jeden. On chciał nas zabić!
- I co nie masz już nic do powiedzenia? - zapytałem po kilkunastominutowej ciszy.
- Nie - to było ostatnie słowo, które od niego usłyszałem.

*Oczami Vivienne*

On miał rację, mogłam nas zabić! To zabawne, wiedziałam o tym wcześniej, ale dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo lekkomyslnie się zachowałam.
Jestem beznadziejna.

*Kilka godzin później*

Byłam bardzo senna, ale słowa mojego "współlokatora" wciąż chodziły mi po głowie i nie pozwalały zasnąć. Wciąż się tym zadręczałam. "To przeze mnie on tu jest, mogłam go zabić" takie myśli chodziły mi po głowie. Próbowałam zająć się czymś innym, ale nie potrafiłam. Chciałam go przeprosić, ale bałam się odezwać. Gdy w końcu zebrałam się na odwagę i już miałam się odezwać...  Do sali wparował Jeremy. Od razu znalazł się przy moim łóżku.
- Vivienne! - krzyknął. - Co ty sobie...
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale mu nie pozwoliłam. Zatkałam mu usta ręką i po cichu błagałam Boga, by mój sąsiad spał.
Niestety, nie spał.
- Vivienne? - usłyszałam jego zdziwiony głos.

*Oczami Jamesa*

Leżałem sobie spokojnie i rozmyślałem, gdy do sali wpadł jakiś chłopak. Jego wtargnięcie przerwało moje rozmyślania.
- Vivienne! - krzyknął. - Co ty sobie...
A potem zamilkł. Chwila... Vivienne to imię dla kobiety, a obok mnie leżał mężczyzna. Coś mu się musiało pomylić.
- Vivienne? - zdziwiłem się, a potem chcąc sprawdzić o co chodzi, odsunąłem dzielącą mnie i mojego "współlokatora" zasłonę. I... zamurowało mnie.
Na łóżku obok mnie nie było chłopaka, tak jak się spodziewałem... Była tam dziewczyna.
Piękna dziewczyna.
Nie wiem jak w tamtej chwili wyglądałem i myślę, że nie chcę się dowiedzieć. Nie wiedziałem nic. Nie wiedziałem nawet jak się nazywam! Za to wiedziałem, że moje serce przyspieszyło... Na jej widok.
Szybko odwróciłem wzrok. Zacząłem szybciej oddychać.
"Ogarnij się, chłopie!" skarciłem się w myślach.
Wtedy pojawiła się pielęgniarka. Zasunęła zasłonę, sprawdziła czy wszystko jest dobrze i wyszła.
A ja mogłem już tylko leżeć i słuchać jak Vivienne dostaje ochrzan od tego chłopaka.
Byłem ciekawy kim on jest...

*Tydzień później*

Nadal leżałem w szpitalu, nadal nic się nie zmieniło. Nie mogłem zdobyć się na odwagę, by porozmawiać z tą dziewczyną. Czułem, że źle postąpiłem. Nie powinienem wtedy tak na nią krzyczeć. Nie powinienem w ogóle krzyczeć.
Od kilku dni nie mogłem jeść. Ani spać.
Jedyną rzeczą, której w tamtych chwilach potrzebowałem był jej widok. Chciałem ją zobaczyć, tak bardzo tego pragnąłem... A zasłona nie została przesunięta nawet o milimetr.
Czasem słyszałem jej głos.
Jej krzyk przez sen. Miałem wtedy tak wielką ochotę wstać, podejść do niej i ją przytulić... Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić...
Monotonię mojego dnia przerwała mała wizyta chłopaków. Dopiero tego dnia z rana dowiedzieli się, że jestem w szpitalu i brałem udział w wyścigach.
Gdy wpadli do sali, myślałem, że mnie zabiją samym spojrzeniem. Ale nie... Podeszli do mnie spokojnie i usiedli na krzesłach obok.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Wtedy miałem nadzieję, że Vivienne śpi. Nie chciałem, żeby słyszała jak dostaję ochrzan od przyjaciół.
- Stary, ile razy ci mówiliśmy, żebyś nie brał udziału w tych wyścigach? - pierwszy odezwał się Kendall.
- Hmm.. z 10.. - zacząłem.
- ...20.. - kontynuował Carlos.
- ...30... - ciągnął dalej Logan.
- A ty i tak postawiłeś na swoim - zakończył Schmidt.
- Wiem, że źle postąpiłem. Przepraszam - wyjąkałem. - Wiecie jak bardzo ciągnie mnie do takich zawodów.
- Wiemy... - mruknął Henderson. - Ale to nie oznacza, że musisz brać w nich udział. Tyle razy cię prosiliśmy.. Baliśmy się, że to się właśnie tak skończy...
- Ej, ale nic mi nie jest. Jutro wychodzę i.. - urwałem.
- I...? - Latynos zmierzył mnie zmartwionym wzrokiem.
- I odpoczywasz dalej - odpowiedział za mnie Kedall. - Wiesz, że jesteś dla nas jak brat i chcemy dla ciebie jak najlepiej, prawda? Obiecaj, że już nie będziesz startował w żadnych wyściagach, okej?
- Ale.. - chciałem zaprotestować, ale uciszyło mnie surowe spojrzenie Loggie'go.
- Żadnych wyścigów, okej? - ponowił pytanie blondyn.
- Okej - przytaknąłem. - Przepraszam, chłopaki.
- Idiota! - zaśmiał się Los, dając mi lekkiego kuksańca w ramię.
- Wiem - wyszczerzyłem się.
Tak oto zakończyła się moja przygoda z wyścigami. I chyba nawet tego nie żałuję. Nastepne kilka godzin upłynęło mi na rozmowie z moimi braćmi. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Brakowało mi tego. Tak dobrze mi się z nimi gadało, że zostaliby pewnie nawet do jutra, gdyby nie pielęgniarka, która ich wyprosiła.

*Oczami Vivienne*

Dzisiaj do mojego sąsiada wpadli znajomi. Nie przeszkadzało mi to, nawet się z tego ucieszyłam. Odkąd dowiedział się, że jestem kobietą, całymi dniami leżał i wgapiał sie w sufit. Wiedziałam o tym, ponieważ wypytywałam o niego pielęgniarki. Podobno nie spał i nic nie jadł.
Nie znałam go, ale się o niego martwiłam. Wiedziałam, że to wszystko przeze mnie...
Ale wsłuchując się w jego rozmowę z przyjaciółmi, zapomniałam o tym.
A on najwidoczniej zapomniał o tym, że ja też tam jestem. Prawie cały czas coś mówił, śmiał się, a ja słysząc to również się śmiałam.
Po jakiś kilku godzinach goście wyszli, a ja usłyszałam jak James cicho nuci.
Wsłuchałam się w jego głos i zamknęłam oczy. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

*Następnego dnia*

Obudziłam się tak wypoczęta, jak jeszcze nigdy dotąd. Byłam naładowana pozytywną energią, bo to był mój ostatni dzień w szpitalu. Jeszcze tylko kilka godzin i wrócę z Jeremy'm do domu. Nie mogę się już doczekać!
- Vivienne? - usłyszałam głos Jamesa i skamieniałam.
- Tak? - wyszeptałam przerażona. Bałam się tego, że on zaraz znowu na mnie nawrzeszczy i przez to znowu nie będę mogła się pozbierać.
- Przepraszam - odsunął dzielącą nas zasłonę. - Wiem, że źle postąpiłem krzycząc na ciebie, nie powinienem się tak zachować. Byłem wściekły i nie myślałem, co mówię. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła.
- Nie mogę być na ciebie zła, bo miałeś rację - stwierdziłam. - To wszystko moja wina.
- Nie mów tak - spojrzał mi prosto w oczy. Po moim ciele przebiegł dreszcz.
- Taka jest prawda - wzruszyłam ramionami.
- Nie - pokręcił głową. - To ja nie myślę, co gadam.
- I to ja spowodowałam ten wypadek. I nie zaprzeczaj, bo doskonale wiesz, że to wszystko przeze mnie... - spuściłam głowę.
- To nie twoja wina! To ja uderzyłem w twój samochód. Powinienem obwiniać za to siebie, a nie ciebie - mruknął.
- To tylko puste słowa... - zamknęłam oczy.
- A... dlaczego wtedy hamowałaś? Wiedziałaś, że to się tak skończy? - zapytał.
- Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, nie spodziewałam się tego, że obydwoje wylądujemy w szpitalu, a hamowałam, bo... na drogę wybiegł pies. Nie chciałam go zabić - wyjaśniłam.
- Wolałaś ryzykować swoje życie? - w głosie Jamesa słychać było podziw.
- Tak... Uwielbiam psy, są jak najlepsi przyjaciele... Nie potrafiłabym żadnego skrzywdzić. Bo to jest jak... - zacięłam się, próbując dobrze ubrać w słowa swoje myśli - ... jak potrącenie autem swojego przyjaciela. Zrobiłbyś coś takiego?
- Domyślam się, że to pytanie retoryczne - uśmiechnął się delikatnie. - Nie, nie mógłbym.
- Więc widzisz... Ja zrobiłam to, co uważałam za słuszne, szkoda tylko, że spowodowałam wypadek i przeze mnie tu jesteś - podniosłam się, a potem zaczełam odczepiać od siebie wszystkie kabelki, za pomocą których byłam przyczepiona do różnych maszyn.
- Co ty robisz? - zdziwił się brunet.
- Mam tego dość - wstałam ze szpitalnego łóżka, a potem... Zrobiło mi się ciemno przed oczami i chyba zemdlałam.

*Oczami Jamesa*

Z przerażeniem patrzyłem jak Vivienne odpina od siebie różne kable. Chciałem zaprotestować, ale nie wiedziałem jak. Przecież zwykłe słowa nic nie pomogą.
- Co ty robisz? - zapytałem.
- Mam tego dość - wstała, a potem... upadła.
W ciągu kilku sekund zerwałem się z łóżka i znalazłem się przy niej.
- Vivienne! - próbowałem ją obudzić, a gdy mi się to nie udało, zacząłem krzyczeć.
Do sali przybiegły pielęgniarki i się nią zajęły, a ja modliłem sie o to, aby nic jej nie było...

*Jakiś czas póżniej*
*Oczami Vivienne*

Obudziłam się w szpitalu. Na początku nie wiedziałam co tu robię, ale szybko sobie wszystko przypomniałam. I trochę tego żałuję... Tego wszystkiego było tak dużo, że aż rozbolała mnie od tego głowa. Czułam się okropnie... Byłam taka... zamulona?
Na nic nie zwracałam uwagi, niby było dobrze, ale nie funkcjonowałam normalnie.
To było tak jakbym patrzyła na swoje życie z perspektywy kogoś innego...
Jestem w szpitalu.
Pojawia się Jeremy.
Wracam do domu.
Następne dni mijają tak samo.
Wstaję.
Idę do szkoły.
Wracam.
Idę spać.
I tak w kółko....
Tak minęło kilka tygodni. Przez ten cały czas James próbował zwrócić na siebie moją uwagę. Ignorowałam go, przecież napewno nie robił tego z własnej woli. Nienawidził mnie. Prawie nas zabiłam... Ale pomimo to się starał.

*Oczami Jamesa*

Minęło trochę czasu odkąd wyszedłem ze szpitala, jednak wciąż nie mogłem o niej zapomnieć. Próbowałem coś z tym zrobić, a gdy już ostatecznie stwierdziłem, że się nie da, postanowiłem walczyć o nią. Może szczęście się do mnie uśmiechnie, a ona odwzajemni moje uczucie? Wiedziałem, że byłem w niej zakochany. Byłem tego pewny na 100 %. Wiele razy próbowałem zagadać do niej, zaprosić ją gdzieś, ale to nic nie dawało. Ona mnie ignorowała, ale ja nie zamierzałem się poddawać. O nie, nie ma mowy! Ona jest dla mnie ważna, nie zrezygnuję ze szczęścia, które daje mi sama jej obecność. Będę się starał, będę walczył! Nie poddam się!

*Oczami Vivienne*

Tego pamiętnego dnia, nie wiem dlaczego, postanowiłam sie przejść. Uświadomiłam sobie, że dawno nie spacerowałam i trzeba by było to zmienić.
Więc ubrałam się i wyszłam. Pokręciłam się chwilę po okolicy i zawróciłam.
Szłam spokojnie, gdy nagle z krzaków znajdujących się obok wyskoczył na mnie jakiś pies. Przewrócił mnie i pobiegł gdzieś przed siebie. Za nim z owych krzaków wybiegł jakiś chłopak. Był to brązowooki blondyn.
Gdy mnie zobaczył zatrzymał się. Podszedł do mnie.
- Hej, nic ci nie jest? - zapytał.
- Nie, wszystko w porządku - wstałam i chciałam iść dalej, ale nieznajomy mnie zatrzymał.
- Nie spotkaliśmy się wcześniej? Kogoś mi przypominasz - przyjrzał mi się uważnie.
- Nie, musiałeś mnie z kimś pomylić - mruknęłam.
- Nie - zaśmiał się, a potem mocno złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Co ty robisz? - zaczęłam się szarpać.
- Nic takiego - przycisnął mnie do jakiegoś budynku, a potem zaczał mnie całować po szyi.
- Co ty.. - chciałam zacząć krzyczeć, ale zatkał mi usta.
- Spokojnie, nie szarp się i nie krzycz, to nie będzie bolało - uśmiechnął się wrednie.
- Zostaw mnie! Pomocy! Ratunku! - wrzasnęłam, wyrywając się.
- Nikt cię nie usłyszy, kochana - szepnął prosto do mojego ucha.
- Zostaw ją - usłyszałam znajomy głos.
- Bo co? - napastnik trochę się ode mnie odsunął, dając mi możliwość ucieczki. Wyszarpnęłam się z jego uścisku i jak najszybciej odbiegłam na bezpieczną odległość.
- To! - mój wybawca, czyli James, uderzył go. I to wystarczyło. Blondyn uciekł, warcząc coś pod nosem.
- Wszystko dobrze? - zapytał brunet, przyglądając się mi uważnie.
- Tak... Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko.
- Nie ma za co - odwzajemnił uśmiech i podszedł do mnie.
A ja spanikowałam i... uciekłam.
- Vivienne, zaczekaj! - krzyknął.
Nie wiem dokładnie, gdzie biegłam, ale po chwili szybkiego sprintu znalazłam się w jakimś parku... Myślałam, że mu uciekłam. Jednak on był ode mnie szybszy i mnie dogonił.
Teraz musiałam z nim porozmawiać... Bałam się tego.
- Vivienne.. - szepnął. - Czemu uciekałaś? Przecież wiesz, że ci nic nie zrobię...
- Przepraszam... - moje oczy się zaszkliły. - Ja po prostu nie chcę się mieszać do twojego życia... Już wystarczająco ci zaszkodziłam...
- Ale o czym ty mówisz? - zdziwił się. - Nadal obwiniasz się za ten wypadek?
Skinęłam głową.
- Viv... - przysunął się do mnie i spojrzał mi w oczy. - To, co powiedziałem wtedy w szpitalu.. Pierwszego dnia.. To nie była prawda, byłem wściekły, gadałem głupoty... Nie myślałem tak, zrozum.
- Prawie cię zabiłam.. - popłakałam się. - Lepiej byłoby, gdybyś mnie w ogóle nie poznał... I jeszcze na dodatek marnuję twój czas...
- Co? Dziewczyno, o czym ty mówisz? Każda sekunda, minuta, godzina spędzona w twoim towarzystwie jest dla mnie nagrodą za wszystkie moje osiągnięcia i lekarstwem na mój ból. Nie potrafię żyć bez ciebie, rozumiesz? Wiem, że może pomyślisz, że jestem idiotą, ale każdego dnia przychodzę do twojej szkoły, żeby chociaż cię zobaczyć. Wiem o tobie niewiele i dlatego chcę cię poznać, dowiedzieć się o tobie jak najwięcej! Chcę spędzać z tobą czas! Nie potafię wyobrazić sobie życia bez ciebie! Ja cię kocham, rozumiesz? Nie wiem, jak to jest możliwe, ale cię kocham! - prawie wykrzyczał, a potem przycisnął mnie do najbliższego drzewa i namiętnie pocałował.
Nie protestowałam, podobało mi się to. Zaczęłam odwzajemniać pocałunek...
Uświadomiłam sobie, że ja jego też kocham... I będę kochać.. Zawsze.
I tak kończy się ta oto historia, dzięki temu wiem, że jedno zdarzenie może zmienić czyjeś życie, a miłości nie da się uniknąć. Nie należy szukać jej na siłę... Ona sama do ciebie przyjdzie, wtedy kiedy uzna to za stosowne, a gdy już się pojawi...  Nie ma od niej ucieczki.

************************************************************************
Notka miała pojawić sie wczoraj, ale... były pewne problemy, więc jest dzisiaj! Mam nadzieję, że się wam spodobała, bo ja myślę, że wyszła beznadziejna xD Końcówkę spiepszyłam... No, nie tylko końcówkę xD Takie tam beznadziejne rozmansidło :D
Ale ja tak zawsze myślę xD
W komentarzach zostawcie swoje opinie na jej temat :D
Do następnej! xD