piątek, 19 kwietnia 2013

Jednorazówka nr. 3 cz. 2

- A kiedy ja komuś coś obiecuję, to zawsze, ale to zawsze słowa dotrzymuję. - Rider uniósł brew. - Czaisz?
- No, dobra, słuchaj... Liczyłem, że obejdzie się bez tego, ale.. Przez ciebie nie mam opcji. Odpalam powłóczystą. - powiedział i zrobił jakąś dziwną minę.



Siedział z taką miną przez kilka sekund, a potem, gdy zobaczył zaciętą minę blondynki, znowu się odezwał.
- Ja coś chyba nie jestem w formie.. Nie tak to się kończy normalnie.. - przestał robić tą minę i prawie krzyknął - Dobra, pójdę z tobą na tę randkę!
- Naprawdę? - Roszpunka tak się ucieszyła, że aż puściła krzesło i Flynn znowu wylądował twarzą na podłodze. - Ups..
- Tylko bądź delikatna - jęknął.

Po chwili Rider już schodził z wieży.
- No uczesałaś się już? - wrzasnął, gdy już był prawie na samym dole.


Wychyliła się z wieży. Nie mogła uwierzyć w to, że zaraz ją opuści, po to, by spełnić swoje marzenie.
http://www.youtube.com/watch?v=EqTbZgATbLM


http://www.youtube.com/watch?v=Vgc1q_CrRtc

Gdy Roszpunka dała już upust swoim emocjom, usiadła przy kamieniu i rozpłakała się.
Flynn, który jak dotąd tylko ją obserwował i był świetnym mistrzem drugiego planu (xD), podszedł do niej i odchrząknął.
Kucnął obok niej i powiedział:
- Wiesz co? Nie uszło mojej uwadze, że jesteś jakby troszeczkę rozdarta... Czy chyba cię coś gryzie?
Spojrzała na niego i zapytała:
- Co?
- Nie no, nie mam pełnego obrazu, ale wiesz... Nadopiekuńcza matka, ucieczka z domu to są wszystko poważne sprawy, ale nie przejmuj się tym tak... To część procesu dojrzewania. Młodzież się buntuje, każdy musi się wyszumieć, to normalna rzecz, nawet zdrowa. - Zepchnął ze swojego ramienia Kendalla, który podczas jego krótkiego przemówienia zdążył się tam wdrapać.
- Skąd wiesz? - zapytała, wycierając nos rękawem.

- Wiem i już - odpowiedział - Za bardzo się tym przejmujesz. Poważnie - postawił nogę na kamieniu. - Matka na to zasłużyła? Nie. Czy będzie niepocieszona i zdruzgotana? No naturalnie, ale to jest normalna kolej rzeczy.
- Niepocieszona? - Roszpunka nieco się zmartwiła.
- No raczej - Flynn wziął w palce jakiś maluteńki owoc.
- I zdruzgotana? - złapała się za włosy.
- Na miazgę - mówiąc to, zmiażdżył owoc.
- Rzeczywiście może się załamać, masz rację - pomógł jej wstać.
- No wiem. Niestety, życie to bagno. - westchnął. - No nic. To dla mnie bardzo trudne, wiesz? Ale możesz wracać do domu.
- Jak to? - jej zmartwienie o matkę ustąpiło zdziwieniu.
- Tak to. Ale nie gniewam się. Po prostu, tak wyszło. Wracamy do domu. Garnek, żaba, proszę. - wcisnął jej patelnię do ręki i posadził Kendalla na ramieniu. - Ja odzyskam chlebaczek, a ty nie stracisz zaufania matki, którą kochasz ponad życie, i voila, rozstaniemy się za porozumieniem stron - powiedział, prowadząc ją z powrotem w stronę wieży.
- O, nie! - odepchnęła go. - Ja muszę zobaczyć te światła!
- No, kobieto, no! - podniósł głos. - Co mam zrobić, żebyś mi oddała chlebaczek? - zapytał.


- Nie kombinować - odpowiedziała, celując w niego patelnią.
Wtedy w krzakach znajdujących się obok usłyszeli jakiś szelest.
Przestraszona Roszpunka wskoczyła Flynnowi na barana.
- Tam są jacyś złoczyńcy? Łotry? Chcą nas dopaść, tak?
Jednak z krzaków wyskoczył mały króliczek.
- Ostrożnie, nie może wyczuć, że się boisz - szepnął rozbawiony Rider. Blondynka zeskoczyła z niego i powiedziała:
- Nie gniewaj się na mnie. Po prostu jestem dzisiaj troszeczkę spięta.
Nagle z krzaków wyskoczył wilk. Spojrzał na nas i zapytał:
- Nie widzieliście może zająca?
- A to nie był królik? - odpowiedział pytaniem na pytanie brunet.
- A bo ja wiem - mruknął wilk.- To co, widzieliście? - oblizał się i popatrzył na Roszunkę.
- Czy ty chcesz mnie zjeść? - zapytała, patrząc przestraszona na wilka.
- To nie bajka o Czerwonym Kapturku - mruknął. - A ja nie jestem głodny. To co, widzieliście tego zająca?
- Królika - poprawił do Rider.
- Nieważne! - warknął.
- Jak ci powiemy gdzie poszedł to go nie zjesz? - zapytała dziewczyna.
- Nie. Mówiłem przecież, że nie jestem głodny. Skubaniec wisi mi 20 dolców.
- Aha... Tam poszedł - Flynn wskazał ręką gdzieś w prawo i wilk zniknął.
- To było dziwne - powiedziała blondynka.
- No wiem, mi ciągle przydarzają się dziwne rzeczy - zaśmiał się brunet.
Powrócili do poprzedniego tematu. Pierwszy odezwał się Rider.
- Bardziej chyba powinniśmy unikać prawdziwych złoczyńców i łotrów?
- Tak, powinniśmy, pewnie - przytaknęła mu Roszpunka.
- Ej, głodna jesteś? - wypalił nagle.- Znam tu fajną knajpkę w okolicy.
- Gdzie?
- A tu, niedaleko. Poczujesz to zobaczysz - zaśmiał się i pociągnął Roszpunkę za patelnię.


Byli już prawie na miejscu, gdy znów ktoś im przeszkodził.
Ty razem zza krzaka wyskoczył.... smok?

- Nie widzieliście może zająca? - zapytał.
- To był królik! - krzyknął Flynn - Co wy z nim macie? Najpierw wilk, teraz ty... O co chodzi?
- Skubaniec wisi mi 3 dychy - mruknął smok. - A tak przy okazji... Jestem James - uśmiechnął się , co wyglądało dość strasznie.
- Roszpunka jestem - zaśmiała się blondie
- A ja Flynn - Rider zmusił się do uśmiechu.
- To gdzie poszedł ten... królik? - zapytał ponownie smok, a brunet wskazał mu drogę.
- Dzięki - powiedział smok na pożegnanie, po czym zniknął.
*Przerwa*
- Dlaczego ja muszę być smokiem? Kendall nie może? - jęknął James.
- Nie, nie mogę, bo jestem kameleonem! - Schmidt wystawił Maslowowi język. - A poza tym... To nie na mnie mówią Drago (dop. aut. gdzieś w internecie wyczytałam, że na Jamesa koledzy mówią Drago, a to jest bardzo podobne do słowa "dragon" co znaczy "smok", więc postanowiłam to wykorzystać).
- Co ci przeszkadza w tym, że jesteś smokiem? - zapytał go Carlos.
- Bo smoki są złe! A ja nie chcę być zły! - naburmuszył się, jak małe dziecko, James.
- Ale ten smok nie jest zły! - zaśmiał się Logan.
- A to już mi lepiej - wyszczerzył się długowłosy.
- Mogę opowiadać dalej? - zapytałam
- Tak - odpowiedzieli mi chórem, więc kontynuowałam opowieść.
*Bajka*
W tym samym czasie Carlos węszył szukając zbiegłego złodzieja.
Natknął się na jeden z listów gończych porozwieszanych niemal wszędzie. Zasłonił kopytem nos narysowanej postaci. Tak, teraz miał pewność, że to on, Flynn Rider. Ten, którego szuka.
Zniszczył go (list) jak niszczarka do papieru.




Nagle coś usłyszał. Schował się za kamieniem przypominającym konia.
Gdy osoba, którą usłyszał zbliżyła się, wyskoczył zza owego kamienia. Myślał, że to będzie Rider, jednak się pomylił. Była to bowiem Gertruda, matka Roszpunki.
Na jego widok krzyknęła i cofnęła się, przestraszona. Koń tylko parsknął, widząc, że to nie osoba, której szukał.
- Pałacowy koń.. - mruknęła, gdy już się uspokoiła. - A gdzie twój jeździec?
Ponownie ogarnęło ją przerażenie.
- Roszpunka! - krzyknęła i najszybciej jak umiała, zawróciła i pobiegła w stronę wieży. - Roszpunka!
Carlos spojrzał na nią zdziwiony.
Szybko dotarła do wieży i stanęła pod nią, krzycząc:
- Roszpunko? Spuść tu swe włosy? Roszpunko?
Obiegła wieżę.
******************************************************************************
Mam nadzieję, że druga część jednorazówki się spodobała :)
Trzecią i ostatnią część dodam, gdy pod tą będzie minimum 10 komentarzy.
Tak, wiem, jestem zła, bo was szantażuję, ale po prostu lubię czytać wasze komentarze :)
Aha i jeszcze jedno. Zapraszam na mojego drugiego bloga.
http://real-love-is-forever-btr.blogspot.com
Dodałam prolog, a dzisiaj najprawdopodobniej pojawi się 1 rozdział.
Liczę na wasze komentarze :)
Do następnej notki!
Vivienne

sobota, 6 kwietnia 2013

Jednorazówka nr. 3 cz. 1

Ta jednorazówka to będzie taka jakby "bajka". Będzie w dużym (może nawet bardzo, bardzo, bardzo dużym) stopniu wzorowana na filmie animowanym pt. Zaplątani, jednak dodam tam coś od siebie i pozmieniam imiona niektórym bohaterom. Mam nadzieję, że ta jednorazówka się wam spodoba.
***************************************************************************
To był ponury, zimowy wieczór. Nasi chłopcy byli bardzo zmęczeni, jednak żaden z nich nie mógł zasnąć. Postanowiłam pomóc im w udaniu się do krainy Morfeusza, opowiadając im bajkę.
*Bajka*
Wyobraźcie sobie...
Znajdujemy się w jakimś lesie. Nasz wzrok zwrócony jest na drzewo, na którym wisi jakaś kartka. Owa kartka to list gończy za niejakim Flynn'em Rider'em. Nagle słyszymy jakiś głos. Zaczyna on opowiadać. Wsłuchujemy się w jego słowa z uwagą, a on mówiąc, ukazuje nam różne obrazy.
- Opowiem wam teraz jak zginąłem... Ale spokojnie! Historia jest raczej rozrywkowa... I w dodatku, właściwie nie o mnie... Tylko o dziewczynie imieniem Roszpunka.
Wszystko zaczęło się od słońca... Dawno, dawno temu z nieba spadła jedna, jedyna kropla słonecznego blasku. W miejscu gdzie wsiąkła w Ziemię wyrósł czarodziejski, złoty kwiat. Miał on moc leczenia różnych chorób i ran.
Widzicie tę uroczą babuleńkę?- Narrator pokazuje nam obraz, na którym widzimy starą kobietę z latarnią -  Zapamiętajcie ją sobie, dobrze wam radzę. 
No nic... Minęło kilka stuleci. 
 Nie daleko tego miejsca wyrosło sobie państwo.

 Rządziła nim świetnie wypadająca w sondażach para królewska. Królowa miała urodzić dziecko. Jednak coś poszło nie tak. Było z nią źle.
Liczyła się każda godzina. Ludzie, w takich sytuacjach, najczęściej zaczynają szukać jakichś magicznych rozwiązań. Tym razem też tak było. Chodziło im o mały, złoty kwiat.
Ha, ha, ha! Co, nie mówiłem? - znowu zobaczyliśmy ową staruszkę.
Bo, widzicie... zamiast podzielić się darem Słońca z innymi.. ta tutaj, niejaka Gertruda, trzymała go pod korcem jak to mówią. Dzięki niemu od setek lat pozostawała młoda. Wystarczyło tylko zaśpiewać.
Kwiatku, światło zbudź,
pokaż mocy dar,
odwróć czasu bieg 
i wróć mi dawny skarb
Wróć dawny mój skarb. - owa staruszka zaśpiewała tą piosenkę i nagle.. odmłodniała.
Rozumiecie, babcia wpada, nuci i młodnieje. 

To dziwne, ale tak było.

Strażnicy z pałacu, przez nieuwagę staruszki, która odchodząc zostawiła odsłonięty kwiat, znaleźli owy dar Słońca.
Czar kwiatu uzdrowił królową.
Wkrótce na świat przyszedł bobas jak malowany, złotowłosa księżniczka. Tak, dobrze myślicie, to Roszpunka.
By uczcić dzień urodzin córki król i królowa puścili w niebo latający lampion.
I znów wszystko było dobrze... Było, ale się skończyło.
Gertruda zakradła się do sypialni Roszpunki i zaczęła nucić pieśń, którą kiedyś nuciła przy kwiatku. Gdy ucięła kawałek włosów małej księżniczki, myśląc, że dzięki nim pozostanie młoda na zawsze, okazało się, że niestety taka opcja nie wchodzi w grę. Obcięte włosy Roszpunki straciły swój kolor i moc, którą posiadały.
Tak więc Gertruda porwała dziecko i dosłownie rozpłynęła się w mroku.
Natychmiast rozpoczęto poszukiwania, jednak na próżno.
W wieży, ukrytej głęboko w dzikiej głuszy, Gertruda wychowywała dziewczynkę jak własną córkę.


Gertruda odzyskała źródło młodości i przysięgła sobie, że nikt go nigdy nie znajdzie.
Jednak mury wieży nie mogły ukryć wszystkiego. 
Co roku, w dzień urodzin księżniczki, król i królowa wypuszczali w niebo tysiące lampionów w nadziei, że kiedyś ich zaginiona córeczka odnajdzie się.
Gdy narrator skończył mówić, ja przejęłam pałeczkę i zaczęłam opowiadać:




Mały kameleon wybiegł przez dziurę w oknie i schował się za doniczką, przyjmując jej barwę.

Miał nadzieję, że chociaż tym razem wygra.
- Ha! - okiennica gwałtownie otworzyła się, a przez nią wychyliła się ładna, zielonooka blondynka. - No, widzę, że Kendalla nie ma, także i tutaj!
Kameleon zaśmiał się. I to był błąd. Poczuł, że coś łapie go za ogon i ciągnie do góry.
*Przerwa*
- Zaraz, zaraz, zaraz... Chwila! - Kendall udawał zamyślonego.
- Co jest Kendizzle? - zaśmiał się Logan.
- Tak sobie myślę... i się zastanawiam... Dlaczego zrobiłaś ze mnie kameleona? - oburzył się blondyn.
- Bo nie żabę! - zaśmiałam się.
Schmidt już chciał coś powiedzieć, ale James nie dopuścił go do słowa.
- Cicho! Opowiadaj dalej! - zwrócił się do mnie. Ponownie się zaśmiałam i kontynuowałam opowieść.
*Ciąg dalszy bajki*
- Akuku! - usłyszał i wrzasnął przerażony. Blondynka spuściła go na ziemię. - Czyli 20 do 0 dla mnie. To co gadzie, polecimy do 25?
Zwierzątko widocznie się naburmuszyło.

- Nie to nie. To co byś chciał? - zapytała dziewczyna, siadając na parapecie.

Kameleon natychmiast się rozpogodził. Wskazał ogonem na przestrzeń znajdującą się dookoła wieży.
- Wybij to sobie z głowy, ja zostaję tutaj i ty też!
Wystawił jej język.

- Oj, no nie bądź taki! Wcale nie jest tu nam tak źle. - zaśmiała się.
http://www.youtube.com/watch?v=UTBlgwVon5E





*Tymczasem*
Po dachu zamku zjechał on, Flynn Rider, oraz bracia Karczybykowie. Planowali ukraść diadem księżniczki. Jak narazie dobrze im to szło, nie zapowiadało się na ich niepowodzenie.









Wkradli się do zamku. Nie, nie wkradli się. To nie było odpowiednie słowo.
Oni, czyli Karczybykowie, spuścili Flynna na dół, na linie.


Biorąc diadem, nie zwrócił uwagi na to, iż przedmiot może być okurzony.
W pewnym momencie jeden ze strażników znajdujących się na sali kichnął.
- Uuuuu... Jakieś uczulonko? - zapytał go Rider.
- Na kurz. - Odparł, ale po kilku sekundach skapnął się, że coś jest nie tak. - Zaraz! Wracaj!
Lecz zanim reszta strażników ruszyła w pościg, złodzieje byli już poza miastem.
Jednak to ich nie zniechęciło.
- Hahaha! Uwielbiam zapach napadu o poranku! Panowie, dzisiaj jest wielki dzień! - krzyknął Flynn, gdy byli już daleko poza miastem.
*Tymczasem*
- No, paskudo... Dzisiaj jest mój wielki dzień! Chyba się wreszcie na to odważę.. - Blondynka zwróciła się do kameleona. Już od dawna chciała to zrobić. Zapytać się o to, czy może opuścić wieżę. Chciała coś jeszcze dodać, ale przeszkodził jej w tym krzyk, dobiegający spod wieży:
- Roszpunko! Spuść tu swe włosy!
- Już czas! - szepnęła do siebie, a do zwierzątka powiedziała: - Schowaj się, bo cię zobaczy!
Kameleon wtopił się w jeden z obrazów Roszpunki, podczas gdy ona podbiegła do okna.
- Roszpunko! Chyba nie chcesz, żebym ci się tu zestarzała, hmm? - z dołu dobiegł ją głos jej matki.
- Tak, mamo, już! - krzyknęła, spuszczając swoje nadnaturalnie długie, złociste włosy w dół.
Kobieta stojąca u stóp wieży stanęła na nich i Roszpunka wciągnęła ją na górę, pomagając jej wejść do środka.
- Heeej! Co u ciebie, mamusiu? - zapytała dziewczyna, uśmiechając się do swojej matki.
- Oh, kwiatuszku! Wiesz w głowę zachodzę, jak ty dajesz radę mnie tu wciągać tak dzień w dzień? To chyba musi być okropnie wyczerpujące... - odpowiedziała, zdejmując płaszcz.
- Ale mama dziś stęka...- dziewczyna uśmiechnęła się ponownie.
- Stęka, nie stęka, ale mogłabyś szybciej! - kobieta zaśmiała się, po czym szybko dodała: - Oh, kochana! Droczę się tylko! - Podeszła do lustra i zaczęła się w nim przeglądać.
- Tak... - Roszpunka postanowiła przejść do sedna. - Słuchaj, mamo... Jak wiesz, jutro jest dla mnie bardzo ważny dzień.. - zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć.
- Roszpunko, spójrz tu, w zwierciadło! - jej matka przyciągnęła ją do siebie. - Wiesz, kogo tu widzę? Otóż widzę silną, niezależną, wprost prześliczną dziewczynę... - blondynka uśmiechnęła się niepewnie -... O patrz! Ty też tu jesteś! - jej mina zrzedła. - Droczę się tylko!
Kobieta się zaśmiała.
- Nie możesz sobie wszystkiego tak brać do serca.. - kontynuowała, nadal przeglądając się w lustrze.
- Aha.. - mruknęła Roszpunka i brnęła dalej: - Czyli, mamo, jak wspominałam, już jutro są...
Znowu nie dokończyła. Jej matka przerwała oglądanie się w lustrze i powiedziała:
- Roszpunko... Mamusia dosłownie leci z nóg...Pośpiewaj mi może troszkę, później mi opowiesz, co?
Reakcja blondynki była natychmiastowa.
- Oczywiście, mamo! - zrobiła kilka kółek dookoła pokoju, posadziła matkę na krześle, podała jej szczotkę i zanim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć zaczęła szybko nucić:
Kwiatku, światło zbudź
pokaż mocy dar,
odwróć czasu bieg 
i wróć mi dawny skarb.
- No wiesz co? - oburzyła się matka, a Roszpunka nic sobie z tego nie zrobiła.
Oparła się o krzesło obok niej i zaczęła mówić:
- Dobrze, mamo... Tak jak mówiłam jutro jest dla mnie ważny dzień! Ale chyba nie usłyszałaś, więc mówię jeszcze raz.. Jutro są moje urodziny! Hihihi! Taaadaaa! - widać było, że bardzo się z tego cieszy.
- Nie, nie, nie..niemożliwe. Doskonale pamiętam... - kobieta zrobiła zamyśloną minę - Już miałaś urodziny, złotko...
- Dwanaście miesięcy temu faktycznie, wiesz, rocznice lubią się powtarzać...- Roszpunka westchnęła - Posłuchaj, osiemnastka to jednak coś i jest taka sprawa... bo, na te urodziny najbardziej bym chciała... - urwała i dokończyła mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem i bawiąc się włosami.
- Czekaj, dość! Przestań mamrotać! Nie znoszę kiedy tak zaczynasz bełkotać! Bla, bla, bla, bla..- Gertruda zrobiła wymowny gest ręką - No, normalnie można dostać szału! - stuknęła ją delikatnie w ramię - Oj, droczę się tylko. Jesteś przecudna, kocham cię, kaczuszko. - Westchnęła.
Roszpunka spojrzała na Kendalla. Miał minę mówiącą: "Idź! Dasz radę!".
Przez chwilę w to uwierzyła.
- Chcę zobaczyć latające światła! - wyrzuciła z siebie po kilkominutowej ciszy.
Matka się zaśmiała.
- Proszę? - wyglądała na bardzo zdziwioną, zaskoczoną prośbą córki.
- Wiesz, może mogłabyś mnie zaprowadzić... Strasznie bym chciała zobaczyć je z bliska... - Wstała, wspięła się na znajdujący się niedaleko podest i odsłoniła obraz, dzieło przedstawiające ją obserwującą niebo wypełnione tysiącami świateł.

- A! Ty mówisz o gwiazdach.. - na twarzy jej matki pojawiło się zrozumienie i rozbawienie? Tak, to chyba było rozbawienie.
- No właśnie nie! - zaprotestowała. - Narysowałam mapę nieba - odsłoniła ową mapę i kontynuowała. - Gwiazdy nie zmieniają położenia, a te światła pojawiają się co roku, w dniu moich urodzin, mamo. Tylko w tym jednym dniu. I zawsze mam takie wrażenie, że są... Że to z myślą... o mnie? Muszę je zobaczyć, mamo! Ale nie wyglądając przez okno! Chcę tam być! Chcę się dowiedzieć co one oznaczają...- zakończyła i spojrzała na matkę z nadzieją.
- Czyli chcesz wyjść na dwór, tak? Ależ, moja droga....- Gertruda podeszła do okiennicy i zamknęła ją z trzaskiem. - Taka delikatna jak kwiatuszek...
http://www.youtube.com/watch?v=7CNRUG7yMBw

- Roszpunko? - kobieta spojrzała córce w oczy.
- Tak? - blondynka była ciekawa, co matka chce jej powiedzieć.
- Nie proś więcej bym cię wypuściła z wieży, kochanie - to jedno zdanie, te kilka słów sprawiło, że dziewczyna straciła nadzieję na to, że kiedykolwiek wydostanie się z wieży i będzie mogła prowadzić normalne życie.
- Tak, mamo.. - posmutniała i spuściła głowę.
- Oh, złotko.. Mamusia bardzo cię kocha. - uniosła jej podbródek tak, aby na nią spojrzała.
- A ja kocham ją...
- Ale ona ciebie bardziej.. - pocałowała córkę w głowę. - Zawsze, wszędzie.. Bo źle będzie! Słuchaj się mnie... - zanuciła, po czym zjechała po włosach Roszpunki na dół. - Pa, pa! Nie długo znów do ciebie zajrzę, kwiatuszku!
- Będę w domu.. - mruknęła dziewczyna, wychylając się z wieży.
*Tymczasem*
Flynn oraz jego dwaj towarzysze uciekali przed strażnikami.
Rider, zmęczony po dosyć długim biegu, oparł się o drzewo. Nagle coś na nim zauważył. Jakąś kartkę. Natychmiast zerwał ją z drzewa i przyglądając jej się z niepokojem, jęknął:
- Nie, nie, nie, nie, nie... Oj, niedobrze.. Bardzo, bardzo źle... No, normalnie jakiś koszmar! - Mogłoby się wydawać, że mówi o liście gończym, jednak on przejął się inną sprawą. - Ludzie, przecież ja nie mam takiego nochala!


- No i co z tego? - mruknął jeden z braci.
- Dobrze wam mówić.. Jasne... Wy wyszliście bezbłędnie! - Oburzył się, przyglądając się drugiej kartce zawieszonej na drzewie.
Nagle usłyszeli rżenie konia. Na skale znajdującej się niedaleko od nich pojawił się cały oddział straży królewskiej. Od razu rzucili się do ucieczki, a Rider schował list gończy z nim samym do torby, w której była skradziona korona.
Przebiegli kawałek i... natknęli się na przeszkodę w postaci ogromnych skał.
- Spokojnie.. Dobra jest... Podsadzacie mnie, a ja was wyciągam - Flynn zaprezentował swój pomysł.
- Ale zostawiasz nam fanta.. - powiedział jeden z braci, wyciągając rękę po koronę.
- Co? Ależ ja... Ej, zbulwersowałem się! Tyle nas łączy, a tu taki brak zaufania? - próbował jakoś zaprotestować, ale gdy spojrzał na nieruchome twarze bliźniaków, zrezygnował. - To boli...- oddał im torbę.
Wspiął się po ich ramionach i w ten sposób znalazł się na górze.
- Dobra, wciągaj nas, panie ładny! - upomniał się jeden z towarzyszy Flynna.
- Nic z tego.. - powiedział, pokazując im torbę. - Nie mam ręki! - po tych słowach zwiał.
Usłyszał za sobą wrzask. "Rider!" . Ale nie przejmował się tym. Uciekał najszybciej jak mógł.
Wtedy za nim pojawił się cały pościg.
- Za wszelką cenę odbierzcie mu torbę! - zakomenderował dowódca straży, a cała reszta przytaknęła mu krzycząc: "Tak jest!".
Zaczęli strzelać do uciekiniera. W ostatniej chwili udało mu się uchylić przed strzałami.
Na szczęście, dla niego, zakręcił w bok i przeskoczył przez drzewo, które skutecznie zatrzymało niemal cały pościg. Niemal cały... Ale jednak nie cały.
Wciąż gonił do dowódca straży na swoim koniu, Carlosie.
*Przerwa*
- Co? Zrobiłaś ze mnie konia? - tym razem oburzony był Latynos.
- Cicho bądź! - uciszył go blondyn. - Skoro ja jestem kameleonem, to ty jesteś koniem!
Kendallowi widocznie poprawił się humor po tym, gdy okazało się, że nie tylko z niego zrobiłam zwierzaka. Natomiast Latynos przez chwilę burczał coś pod nosem, a potem zaczął się śmiać.
Nie zwróciłam na to jakiejś szczególnej uwagi i kontynuowałam bajkę.
*Ciąg dalszy bajki*
- Teraz go mamy, Carlosie! - ucieszył się przywódca straży, jednak, jak to mówią: "Nie chwal dnia przed zachodem słońca".
Bowiem nasz uciekinier, w jakiś, nie do końca wiadomo jaki, sposób zrzucił dowódcę straży z konia i sam zajął jego miejsce w siodle.
Gdy tylko koń spostrzegł kto siedzi w jego siodle, gwałtownie się zatrzymał.

- Jazda, kobyło jedna, naprzód! - Rider próbował skłonić Losa do dalszej jazdy, ten jednak nie miał zamiaru się go posłuchać.
Za wszelką cenę chciał odebrać mu koronę.
- Nie wolno! Nie rusz tego! Niedobry koń! - Flynn szarpał się z Losem tak niefortunnie, że korona wraz z torbą, wyleciała mu z rąk i wylądowała na gałęzi drzewa zawieszonego nad urwiskiem.
Obydwaj jak na zawołanie zaczęli się przepychać, jeden podstawiał drugiemu haka, byleby tylko dotrzeć do korony. I udało się to Flynnowi.
- Ha! - pomachał torbą przed oczami Carlosa i wtedy usłyszał trzask.
Zdążył jedynie głośno wrzasnąć i spadł w dół...
Podobnie jak koń. I on, i Rider wylądowali bezpiecznie.
Koń zaczął natychmiast węszyć, szukając złodzieja.
Węsząc odszedł dość daleko. W tym samym czasie Flynn znalazł przejście za ścianą z liści.
Niedaleko zauważył wieżę.

Postanowił się do niej wspiąć. Miał nadzieję, że tam Carlos i nikt inny z królewskiej służby, go nie znajdzie.
Wszedł do owej wieży, zatrzasnął okiennicę i odetchnął głęboko.
- Nareszcie sami.. - mruknął, zaglądając do torby.


Wtedy poczuł dosyć mocne uderzenie i osunął się bezwładnie na podłogę.
- Aaa! - blondynka schowała się za manekina. (?) . Wraz z nim przysunęła się bliżej nieprzytomnego mężczyzny. Wyszła ze swojej "kryjówki" i podeszła jeszcze bliżej.
Delikatnie trąciła głowę nieznajomego patelnią, którą go ogłuszyła.
Sprawdziła czy owy przybysz nie posiada kłów, a potem odgarnęła włosy z jego twarzy.
Ze zdziwieniem spostrzegła, że jest przystojny.
Nagle mężczyzna otworzył oczy, a spanikowana dziewczyna, nie wiedząc co robić, ponownie uderzyła go patelnią.

Następnie, po kilku nieudanych próbach, zamknęła nieprzytomnego "gościa" w szafie.
Musiała przy tym pomóc sobie miotłą, ale najważniejsze było to, że w końcu jej się udało.
Podparła drzwiczki szafy krzesłem, tak, aby się nie otworzyły.
- W porządku, w porządku, w porządku! - powtarzała, próbując się uspokoić. To był pierwszy taki przypadek, w którym ktoś dostał się do jej wieży. Wcześniej, oprócz jej matki, nikogo tu nigdy nie było.
- Zamknęłam w szafie jakiegoś pana... Zamknęłam w szafie jakiegoś faceta... Zamknęłam w szafie jakiegoś FACETA! Hahaha! - Jej strach ustąpił radości. Była szczęśliwa, że sama się obroniła. - I co, że niby mnie tam zaraz zjedzą, tak mamusiu? Dobrze... Nie wiem, co na to moja pa...- zaczęła wymachiwać trzymanym przez siebie przedmiotem i uderzyła się w głowę. Spojrzała w lustro, przed którym stała i coś zobaczyła.
Na podłodze leżała torba. Było w niej coś błyszczącego.
Niepewnie wyciągnęła to coś z torby.
Dokładnie się temu przyjrzała.
Następnie założyła to na głowę. Nie wiedziała co to jest. Nigdy czegoś takiego nie widziała.


- Roszpunko! - usłyszała głos swojej matki.
Szybko zdjęła to coś z głowy i razem z torbą schowała do stojącego niedaleko wazonu.
- Spuść tu swe włosy! - ponownie usłyszała wołanie matki.
- Już, mamo, już! - krzyknęła.
Otworzyła okiennicę, spuściła swoje włosy.
- Mam dla ciebie niespodziankę! - krzyknęła Gertruda.
- Ooo! - ucieszyła się dziewczyna. - A ja dla ciebie też!
- Oj, coś mi się zdaje, że moja jest większa!
- Oj, bo się zdziwisz. - zaśmiała się pod nosem, wciągając kobietę na górę. Nie mogła doczekać się, aż pokaże matce, jak pięknie dała sobie radę z tym nieznajomym.
*Przerwa*
- A ja gdzie? - kolejny oburzony... tym razem to Logan.
- Mnie  też tam nie ma. - poskarżył się James.
- Będziecie, ale to za jakiś czas. - mruknęłam - Mogę kontynuować?
Skinęli głowami, więc zaczęłam opowiadać dalej.
*Bajka*
- Nazbierałam pasternaku! Upichcę ci pyszną zupę na obiad! Twoją ulubioną! Niespodzianka! - Gertruda rozłożyła ręce, jakby chciała zrobić: "Taaadaaa!".
- Wiesz, ja też mam ci coś do powiedzenia.. - zaczęła dziewczyna, ale nie skończyła, gdyż matka jej przerwała.
- Roszpunko.. Wiesz, jak bardzo nie lubię się rozstawać w gniewie... Tym bardziej, że nie zrobiłam nic złego.. - odwiesiła swój płaszcz na wieszak. Podeszła do stołu i zaczęła wypakowywać produkty, które przyniosła ze sobą w koszyku.
- To tak.. Wiesz przemyślałam to, co mi powiedziałaś...
- Liczę na to, że nie wracasz do tematu gwiazd... - znowu przerwała córce.
- Latających świateł.. - Roszpunka ją poprawiła. - Tak, zaraz do nich dojdę, bo..
- Bo mam wrażenie, że wyjaśniłyśmy sobie tę kwestię...
- Nie, mamo, po prostu chodzi o to, że ty uważasz, że nie poradziłabym sobie sama na świecie...
- Nie, złotko, ja wiem, że nie poradziłabyś sobie sama na świecie.. - kobieta ją poprawiła, nie dając jej dokończyć.
- Poczekaj, coś ci chcę..- blondynka zrobiła kilka kroków w kierunku szafy, w której zamknięty był mężczyzna.
- Roszpunko, dość tego. Koniec tematu!
- Wysłuchaj mnie! Zaraz zrozumiesz o co mi...
- Roszpunko! - matka lekko podniosła głos.
- Oj, nie bądź taka!
- Nie chcę tego więcej słuchać! Nigdy w życiu nie wyjdziesz z tej wieży! NIGDY! - Wykrzyczała Gertruda.
Roszpunka nieco się przestraszyła. Jej ręka, leżąca na oparciu krzesła, którym podparte były drzwiczki szafy, lekko drgnęła. Zabrała ją stamtąd.
- Oh! - jej matka z ciężkim westchnięciem opadła na krzesło. - Oczywiście! Znowu to ja jestem ta zła.. - oparła głowę na ręce.
Wtedy Roszpunka coś zrozumiała.
Spojrzała na swój obraz. Jeżeli nie matka pokaże jej te światła, to przecież może to zrobić ten... nieznajomy.
Wpadła na pewien pomysł.
- Chciałam tylko powiedzieć, mamo, że już się....że wiem co chciałabym dostać na urodziny. - odezwała się po kilkuminutowej ciszy.
- Mianowicie co takiego? - zapytała matka, nadal opierając głowę na ręce.
- Nową farbę. Tę z białych muszli, które mi kiedyś przywiozłaś znad morza.
- Zaraz, ale przecież to jest kawał drogi stąd.. Nie pamiętasz już? Ze trzy dni w jedną stronę...

- Uznałam, że to lepszy pomysł niż te... gwiazdy.
Kobieta westchnęła, po czym wstała i podeszła do Roszpunki.
- Poradzisz sobie sama przez ten czas? - zapytała.
- Wiem, że nic mi nie grozi dopóki siedzę w wieży - dziewczyna przytuliła się do niej. Następnie spakowała matce koszyk z jedzeniem.
- Wrócę za parę dni. Mamusia bardzo cię kocha. - powiedziała Gertruda na odchodnym.
- A ja kocham ją.
- Ale ona ciebie bardziej. - po tych słowach zniknęła za zasłoną z liści.

Roszpunka od razu popędziła w stronę szafy.
Zabrała spod drzwiczek krzesło, i za pomocą włosów otworzyła je.
Z szafy wypadł mężczyzna. Uderzył twarzą w podłogę, po czym jego bezwładne ciało przejechało po niej jeszcze kawałek.
Dziewczyna, widząc to, jęknęła.
Przywiązała go do krzesła i wyciągnęła (na krześle) na środek pokoju.
Kendall zmierzył go wzrokiem, a potem spróbował go obudzić, policzkując go.
Kiedy to się nie udało, postanowił użyć języka.


Poskutkowało. Mężczyzna się obudził i z krzykiem zrzucił z siebie zwierzątko.
Zaczął nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, w którym aktualnie przebywał.
 
Wtem spostrzegł, że jest związany. Zaczął się szarpać.
- Zaraz.. To są włosy? - mruknął sam do siebie, gdy zauważył, że coś co go przywiązuje do krzesła, to nie lina.
- Wszelki opór... Opór jest bezcelowy! - usłyszał. - Wiem, po co przyszedłeś, ale się ciebie nie boję!
- Proszę? - zapytał zdziwiony i zobaczył wyłaniającą się z cienia właścicielkę włosów.
- Mów ktoś ty i jak mnie tu znalazłeś - odezwała się.
- Aha..- mruknął.
- Mów ktoś ty i jak mnie tu znalazłeś - powtórzyła, podnosząc wyżej patelnię, którą trzymała w ręce.

Szybko otrząsnął się z chwilowego otępienia.
- Dozwól mi cna niewiasto, nim wyznam ci jak mnie zwą, w te oto ozwać się słowa. Heja! - uśmiechnął się i mrugnął.


- Co tam, śliczna? Nazywam się Flynn Rider. Co tam, w ogóle, u ciebie, hmm? - próbował działać na nią urokiem osobistym.
- Kto jeszcze zna moją kryjówkę, panie Rider? - zapytała, celując w niego patelnią.
- Daj na luz, blondie...- nie wiedział, jak ma na imię, więc powiedział do niej: "blondie", co widocznie jej się nie spodobało.
- Roszpunka! - poprawiła go.
- Gesundheit! (dop. aut. tak było w angielskiej wersji, znaczyło: na zdrowie; miałam napisać po polsku, ale stwierdziłam, że tak fajniej brzmi) - powiedział, po czym zaczął się tłumaczyć - Posłuchaj, akcja jest taka... Miałem kłopoty w robocie, więc poszedłem na spacerek no i patrzę, a tu wieża to.. Zaraz! - przerwał, coś sobie uświadamiając i rozglądając się nerwowo. - A gdzie mój chlebaczek?
- A schowany - Roszpunka założyła jedną rękę na drugą. - Że możesz nawet w ogóle nie szukać.
Znowu się rozejrzał.
- Tu, w tym wazonie, tak? - zapytał, a potem znów stracił przytomność, ponieważ ponownie został uderzony patelnią.
Obudził się, znowu z pomocą kameleona. Znów go z siebie zrzucił.


- Język przy sobie, ok? - syknął przez zaciśnięte zęby, wycierając się.
- No, to teraz, naprawdę go nie znajdziesz - uśmiechnęła się dziewczyna. - To mów. Co zamierzałeś zrobić z moimi włosami? Obciąć, tak? Sprzedać? - uśmiech zszedł z jej twarzy. Zrobiła się podejrzliwa.
- Ja? Nie! Słuchaj, nic mnie nie obchodzi twoja fryzura! Czesz się jak chcesz! Tylko beze mnie! - wyrzucił z siebie to, co myślał.
- Ale... Zaraz... Nie chodzi ci o moje włosy? - zapytała.
- A po kiego farfocla mi twoje włosy? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Zrozum, gonili mnie zobaczyłem wieże i na nią wlazłem, koniec, kropka.
- Nie kłamiesz?
- Nie.
Spojrzała na niego niepewnie.


Nagle na jej ramieniu pojawił się kameleon. Zszedł po jej ręce na patelnię i zmierzył Flynna wzrokiem.
Potem kiwnął ogonem i Roszpunka cofnęła patelnię.
Wzięła go na stronę i zaczęła z nim dyskutować.
- Wiem, ale ktoś musi mnie zaprowadzić. Tak, ale dobrze patrzy mu z oczu. Nie, kłów nie ma. A mam jakiś wybór, Kendall?
Flynn znowu zaczął się szarpać.
Blondynka wzięła głęboki wdech i zwróciła się do niego.
- No, dobrze. Posłuchaj.. Chcę zaproponować pewien układ.
- Układ?
- Popatrz na to. - pociągnęła za włosy tak, że krzesło odwróciło się, a potem upadło tak, że Rider wylądował na twarzy.


Wspięła się na podest i odsłoniła kotarę, pokazując swój obraz.
- Czy orientujesz się może, co to za światła? - zapytała.
- Chodzi ci może o lampiony, które puszczają dla księżniczki? - wydusił z twarzą przyciśniętą do podłogi.
- Ah, no tak.. To są lampiony, nie gwiazdy - mruknęła sama do siebie, po czym zwróciła się głośno do niego. - Dobrze, jutrzejszej nocy w niebo wzniosą się setki takich właśnie świateł. Ty posłużysz mi za przewodnika, wskażesz do nich drogę, a następnie pomożesz wrócić tutaj. Wtedy i tylko wtedy odzyskasz swoją torbę z zawartością. Oto moja oferta.
- Aha - podniósł się lekko i podskoczył tak, że nie leżał już twarzą do podłogi, tylko bokiem.


- Nic z tego, złotko. Niestety ja i lokalna władza jesteśmy nieco "poprztykani" - zrobił cudzysłów z palców - na tle własności, więc nie mogę cie nigdzie zaprowadzić.
Spojrzała na Kendalla. Wyglądał mniej więcej tak:


Zeskoczyła z podestu.
- A jednak coś sprowadziło cię tutaj - pociągnęła za swoje włosy tak, że podniosła krzesło i postawiła je normalnie - panie "poprztykany". Nie wiemy co to było. Los, przeznaczenie...

- Durny koń.. - mruknął do siebie.
- Więc postanowiłam ci jednak zawierzyć...
- Nie, ja osobiście to nie radzę..
- Ale ostrzegam cię.. - zrobiła groźną minę - a mnie można wierzyć - pociągnęła za włosy tak,

 że gdyby nie złapała krzesła, pan Rider, znowu, niechybnie znalazłby się twarzą na podłodze. - Możesz rozebrać tę wieżę, kamień po kamieniu, ale jeżeli ci nie pomogę, to możesz szukać ile chcesz, a torby nie znajdziesz.
- Czekaj, żebym miał jasność. Jak zaprowadzę cię na lampiony i odstawię do domu, to oddasz mi to, co zabrałaś?
- Obiecuję.

*****************************************************************************
Ta jednorazówka to efekt braku weny... i zgubienia zeszytu z jednorazówkami -,-
Ok, piszcie czy wam się to podoba... Jak tak, dodam następną część... Jeśli nie to to usunę...
No to.... do następnej notki! xD