sobota, 1 marca 2014

Niespodzianka! :D

Witam, witam, witam :D
Hmm... dzisiaj miał pojawić się rozdział, ale zamiast tego postanowiłam napisać jednorazówkę :D
Jaki jest tego powód? Otóż dzisiaj urodziny obchodzi.... Nie, nie Justin Bieber (chociaż on chyba też xD)... Dzisiaj urodziny obchodzi pewien debil (tak, Patryk, mówię o tb :D) i chciałam mu z tej okazji złożyć życzenia i zadedykować tą jednorazówkę :D
Więc... standardowo zdrowia, szczęścia, pomyślności... pomarańczy! ^^ Hahaha, nie odgapię twoich życzeń :P Czego jeszcze... radości dużo, optymizmu, bo to cholernie ważne xD Emmm.... dobrych ocen, fajnej dziewczyny :D Wiernych przyjaciół, spełnienia marzeń... Żeby był koncert BTR w Polsce, bo miałeś mnie na niego zabrać rowerem xd i tak wgl mieliśmy jechać do USA w czyimś bagażniku xd Wciąż czekam na twój ślub z Loganem :P Wbij sobie to do głowy: Nie będę się gwałcić z Kendallem pod stołem! Hahaha xd
Hmm... co jeszcze? A tak, żebyś zawsze był sobą i się nie zmieniał, bo jesteś zajebisty! :D
Przytuliłabym cię, ale mieszkasz o 498 km za daleko... xD
I wgl, najlepszeeeego <3
Nie przedłużam, zapraszam na jednorazówkę :D Mam nadzieję, że się spodoba xD Ps. Wiem, że jest nudna, ale i tak mam nadzieję, że się spodoba :D
********************************************************************************

*Oczami Vivienne*

Los często sprawia nam niespodzianki. Czasem są dobre, czasem złe, a czasem wydają się złe, ale potem okazuje się, że są dobre. Taka właśnie niespodzianka spotkała mnie i moje rodzeństwo - Christinę, Aishę i Jeremy'ego.
Było to 23 grudnia 2012 roku.
Jechaliśmy na święta do naszej babci, która mieszkała około 200 km od naszego miejsca zamieszkania. Nasi rodzice wyjechali tydzień wcześniej, żeby pomóc babci w przygotowaniach, a my mieliśmy do nich dołączyć.
Wyjechaliśmy około godziny 6.00, żeby zdążyć przed godziną 20.00, bo rodzice zawsze się martwili i powtarzali nam, żebyśmy nie jeździli nigdzie w nocy. Planowaliśmy dotrzeć na miejsce zanim się ściemni, jednak nie dotarliśmy tam w ogóle.
Gdy byliśmy w środku drogi rozpętała się śnieżyca. Mój straszy brat, Jeremy, stwierdził, że w taką pogodę nie możemy dalej jechać, więc zatrzymaliśmy się, aby się rozejrzeć.
Na nasze szczęście niedaleko znajdował się jakiś dom.
Aisha zaproponowała, aby przeczekać tam śnieżycę, co było bardzo dobrym pomysłem.
Razem z Christiną - moja siostrą bliźniaczką - wybiegłam naprzód, żeby sprawdzić, czy ktoś jest w środku. Zapukałam do drzwi i czekałam, aż ktoś otworzy.
Po chwili dołączyli do nas Aisha i Jer, a drzwi nadal pozostawały zamknięte. Zapukałam ponownie i wtedy dotarły do nas jakieś krzyki. Najwyraźniej ktoś wewnątrz ostro się kłócił i nie słyszał pukania do drzwi.
Ponowiłam więc próbę trzeci raz.
Nagle drzwi otworzyły się z rozmachem, a moim oczom ukazała się średniego wzrostu blondynka.
- Czego? - warknęła, mierząc wzrokiem mnie i moje rodzeństwo. Oho, już jej nie lubię.
- Halston, mogłabyś być troche milsza? - Za dziewczyną pojawił się wysoki, bardzo przystojny brunet. - Wejdźcie.
Bardzo chętnie skorzystaliśmy z owego zaproszenia i już po kilku minutach siedzieliśmy w salonie i grzaliśmy sie przy kominku.
- Wypadałoby się chyba przedstawić - zaśmiał się wcześniej wspomniany brunet. - Jestem James Maslow, a to moja dziewczyna, Halston Sage - powiedział, wskazując na swoją towarzyszkę.
- Jestem Vivienne Gilbert - mruknęłam, a potem po kolei przedstawiłam moje siostry i brata - a to moja siostra bliźniaczka - Christina, moja druga siostra - Aisha i mój brat - Jeremy.
- Miło mi was poznać - uśmiechnął się do mnie James.
Odwzajemniłam uśmiech, a reszta tylko skinęła głowami.
- Więc... wy też jesteście tu przez śnieżycę? - zagadnął Maslow, a ja skinęłam głową i już chciałam zapytać, co ma na mysli mówiąc "też", ale przeszkodziło mi w tym pukanie do drzwi.
Chłopak poszedł otworzyć, a ja podreptałam za nim.
W drzwiach stało pięć osób. Jedna dziewczyna i czterech chłopaków.
Brunet wpuścił ich do środka i wszyscy skierowaliśmy się znowu do salonu.
- O, widzę kolejnych zabłąkanych wędrowców - zakpiła Halston, gdy tylko ich zobaczyła.
- O, widzę nadmuchaną blond lalkę - syknęła nowoprzybyła dziewczyna.
- Co? Odszczekaj to! - Sage poderwała się z fotela, na którym siedziała.
- W twoich snach - prychnęła brunetka. Halston chciała jej odpowiedzieć, ale skutecznie przerwał jej jeden z chłopaków, towarzyszących brunetce.
- Spokojnie, dziewczęta, po co te nerwy? Hmm, jestem Kurt Schneider, Mackenzie Vega -ją już poznaliście, to jest Max - mój młodszy brat, to Sam Tsui, a to jest Nick Pitera - przedstawił nam wszystkich nowoprzybyłych.
- Przepraszam was za nią, strasznie jest dzisiaj nerwowa - odezwał się Maslow, karcąc swoją dziewczynę spojrzeniem, po czym przedstawił nas nowym "gościom".
Po godzinie rozmowy dowiedzieliśmy się, że wszyscy trafiliśmy do tego samego domu z tej samej przyczyny - z powodu śnieżycy oraz, że Max i Kurt jechali w tym samym kierunku co my, że spotkali po drodze Sama i Nicka oraz, że Mackenzie prawie została przez nich potrącona. Wszystko opowiadał Kurt, reszta siedziała cicho - nic nie mówili, nawet się nie uśmiechali. Max wyglądał, jakby miał ochotę skoczyć z najbliższego mostu, Sam chyba bał się odezwać, a Nick był w zupełnie innym świecie, wydawało mi się, że nawet nie słyszał, co opowiadał straszy z braci Schneider'ów. Tylko Mackenzie od czasu do czasu coś tam mruczła pod nosem i co chwila spoglądała na Halston z nienawiścią wymalowaną na twarzy. Ehh, widzę, że poznaliśmy bardzo wesołych i rozrywkowych ludźi. Szkoda tylko, że zachowywali się jak na pogrzebie. Ja rozumiem, że pewnie są smutni i źli przez to, że nie mogą jechać do rodzin na święta, ale przecież nie zostaniemy tu wieczie, prawda? Niedługo śnieg przestanie padać i wszyscy będziemy mogli ruszyć w dalszą drogę.
Moje rozmyślania przerwało kolejne pukanie do drzwi.
Tym razem sama poszłam otworzyć.
W progu stał przemarznięty na kość blondyn. Szybko wciągnęłam go do środka i nie pytając go o nic, zaciągnęłam go do salonu i posadziłam przed kominkiem.
Gdy już się rozgrzał i mógł normalnie mówić, poinformował nas, że nazywa się Kendall Schmidt i że się zgubił.
Panna Sage na jego widok tylko prychnęła. Z daleka widać było, że jest wściekła. Domyślam się, że chciała spędzić trochę czasu ze swoim chłopakiem, a my wszyscy skutecznie jej to uniemożliwialiśmy.
James rozmawiał ze wszystkimi i dosłownie promieniował radością i optymizmem, a jej się to chyba nie podobało...
Jak się okazało pół godziny później, Kendall nie był ostatnim gościem w naszym tymczasowym "schronie". Gdy ponownie usłyszeliśmy pukanie, Jeremy poszedł otworzyć. Wrócił do nas, prowadząc za sobą dwóch brunetów. Jeden z nich był Latynosem...
Natychmiast się przedstawili i dowiedzieliśmy się, że Latynos nazywa się Carlos Pena, a jego towarzysz to Logan Henderson. Byli oni znacznie bardziej rozmowni niż cała reszta, więc szybko znalazłam z nimi wspólny język. Przyjemnie mi się z nimi rozmawiało.
Na rozmowie upłynęło nam kilka godzin. Zdążyłam wszystkich polubić, no prawie wszystkich... Halston i Mackenzie działały mi na nerwy, ale tolerowałam je i nie pokazywałam po sobie, że nie darzę ich sympatią. Właściwie, tak na logikę, powinnam raczej trzymać się bliżej dziewcząt i z nimi rozmawiać, a ja siedziałam pomiędzy osobnikami płci męskiej. Dziwiłam się w ogóle, że mogłam normalnie z nimi rozmawiać i nie miałam ochoty uciec.... Och, a czemu miałabym uciekać?
Hmm, to długa historia, której nie będę teraz opowiadać, ale powiem tylko, że skończyła się tak, iż zostałam zgwałcona. Nieciekawie, prawda? To wydarzyło się trzy miesiące temu i od tamtego czasu na sam widok chłopców uciekałam...
Zauważyłam, że mój brat uważnie obserwuje wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu, szczególnie Carlosa i Jamesa, bo akurat oni siedzieli najbliżej mnie. Martwił się, to było widać.
- Przepraszam was na chwilkę - wstałam ze swojego miejsca, a James przesunął się, żebym mogła swobodnie koło niego przejść. Podeszłam do Jera. - Nie mierz ich tak wzorkiem, to przerażające - szepnęłam, siadając koło niego.
- Moja wina, że się o ciebie boję? - zapytał. - Nie znamy ich... Mogą być gorsi niż tamten... - urwał, zaciskając zęby.
- Spokojnie, nic mi nie będzie - uspokoiłam go. - W końcu ty tu jesteś, a wiem, że przy tobie jestem bezpieczna - szturchnęłam go lekko, na co tylko się uśmiechnął.
- Pójdę sprawdzić, czy śnieżyca już minęła... - wstałam i podeszłam do okna. - To dziwne...
- Co jest dziwne? - usłyszałam czyjś głos za swoimi plecami i aż podskoczyłam. Odwróciłam się i zobaczyłam Maslowa.
- Nic, nic... - mruknęłam i chciałam odejść, ale brunet złapał mnie za nadgarstek. Spojrzałam w stronę brata i zobaczyłam, że zaciska ręce w pięści. Oj, niedobrze. - Co?
- Chciałem ci tylko podziękować - James mnie puścił. - Wiesz, gdyby nie ty, jeszcze bardziej pokłóciłbym sie z Halston....
- Nie wyglądasz na przejętego ta kłótnią - stwierdziłam.
- Wiem... - zaśmiał się. - To... co jest dziwne?
- Wiesz, wydaje mi się, że śnieg zalepił okno, bo nie moge nic przez nie zobaczyć....- podeszłam do drzwi, a on podszedł za mną. Otworzyłam je na oścież i... zamarłam. Z mojego gardła wyrwał sie krótki, lecz głośny pisk. To zaalarmowało całą "bandę". Przybiegli, żeby zobaczyć co się stało i zareagowali prawie tak jak ja. A ja... byłam przerażona. Za drzwiami był śnieg. Mnóstwo śniegu. Śnieg blokował wyjście...
Zakręciło mi się w głowie.
Usłyszałam przerażone szepty Halston, Mackenzie i kilku innych osób.
- Jesteśmy uwięzieni - wypowiedziałam na głos myśl, która krążyła mi po głowie i odbijała się w niej echem.
- Spokojnie, nie możemy panikować. To pogorszy sytuację - odezwał się Kendall.
- Ma ktoś przy sobie telefon? Zobaczcie, czy jest zasięg - mruknęła Aisha, próbując dodzwonić się do naszych rodziców.
James, Kurt, Sam, Carlos i Logan jak na komendę wyjęli swoje komórki.
- Musimy zadzwonić pod 112 - stwierdził Carlos. - Proszę, proszę, proszę, połącz się...
- Jest! - ucieszył się Kurt, gdy udało mu się połączyć z numerem alarmowym. Szybko zgłosił nasz problem policjii. - Pozostaje nam tylko czekać.... - powiedział, gdy już się rozłączył.
- Ale jak długo mamy tu czekać? - Jęknęła Christina. - Mam klaustrofobię!

*Kilka dni później*

Siedzimy tu już kilka dni. Szlag mnie trafia, a Chrissy rozosi. Biedulka wariuje, bo nie możemy wyjść z domu i wciąż czekamy na pomoc, która nie nadchodzi...
Jakoś trzeba sobie było radzić, więc rozgościliśmy sie tam, jakby to było nasze mieszkanie, chociaż nawet nie wiemy do kogo należy. Na poczatku myślałam, że to dom Halston i Jamesa, ale potem okazało się, że tak jakby sie tu "włamali". Właścicieli jak nie było, tak nie ma. Mam nadzieję, że sie nie obrażą za to, że tu przenocowaliśmy...
i pożyczyliśmy sobie ich ubrania....
i opróżniliśmy ich lodówkę...
Jesteśmy tu zamknęci, a ja z głodu umrzeć nie zamierzam.
Są plusy i minusy tej sytuacji... Plusem jest napewno to, że wszyscy bardzo dobrze się poznaliśmy, a nawet zaprzyjaźniliśmy... Przezwyciężyłam swój lęk przed płcią męską. Zanim tu trafiłam, bałam sie spojrzeć na jakiegokolwiek chłopaka, a teraz... Jest naprawdę cudownie. Nie, poprawka... Chłopcy sa naprawdę cudowni.
Sage i Vega niby też nie są takie złe, chociaż nadal ich nie lubię.
A minusy... hmm, są tu trzy pokoje i salon. Zmieściliśmy się, ale musimy spać na podłodze, po kilka osób w jednym pomieszczeniu. Ja śpię w salonie, razem z Halston, Mackenzie, Aishą i Christiną. Cóż, nie jest źle, ale wspaniale też nie jest. "Blond lalka" i Vega nie skaczą sobie do gardeł, ponieważ bardzo się polubiły i mają wspólne zainteresowanie - nękanie mnie. Ciągle rzucają jakieś uszczypliwe uwagi na mój temat. Nie przejmuję się tym, ale miłe to nie jest. Panna Sage, gdyby mogła, zabiłaby mnie. Jest bardzo zazdrosna o to, że dobrze dogaduję się z Jamesem. Ostatnio Maslow spędza więcej czasu na rozmowach ze mną niź z nią. Okej, rozumiem, jest zazdrosna, ja pewnie też bym była... Ale... Widzę, że sama go odpycha, a potem jest zła, że ja próbuję go pocieszyć, gdy jest przez nią przybity. Przecież to chore...

*Oczami Maxa*

Utkwienie w tym domu to najlepsza rzecz, jaka mi się przytrafiła. Polubiłem wszystkich i, co najważniejsze, dzięki nim moja depresja znikła... Gdy tu trafiłem, miałem dość życia. Byłem zły na siebie, twierdziłem, że jestem beznadziejny... A to wszystko przez dziewczynę, która mnie zostawiła. Teraz widzę, że nie była warta zachodu, bo poznałem tu dziewczyny o niebo od niej lepsze. Cóż... może nie wszystkie sa od niej lepsze, nie mam na myśli Mackenzie i Halston, bo te dwie ciągle coś knują, wyśmiewają się z Vivienne i ciągle ją męczą... Widzę, że sprawia im to satysfakcję i to mnie martwi. Martwi mnie ich zachowanie. Mam nadzieję, że dadzą sobie spokój, bo boję się, że przez nie Viv coś się stanie...
Zmiana mojego podejścia do życia to głównie jej zasługa. Dużo ze mną rozmawiała, opowiedziała mi o sobie, ja odpłaciłem się tym samym. Znała rozwiązanie każdego mojego problemu. Zawsze miała coś mądrego do powiedzenia, a jej rady bardzo pomagały, nie tylko mi, ale wszystkim dookoła również. Tak, utkwienie tu, to zdecydowanie najlepsza rzecz, która mi się ostatnio przytrafiła.

*Oczami Kurta*

Nieoczekiwany pobyt w owym dziwnym domu dobrze wpłynął na Maxa. Prawie cały czas się uśmiecha, nie jest już taki obojętny na wszystko i wrócił do swojej pasji - do śpiewania. Od zawsze kochał to robić, ale gdy dziewczyna go zostawiła, przestał. Teraz znów jest wszystko w porządku i to w dużej mierze zasługa Vivienne. Nie spodziewałem się, że to powiem, ale cieszę się, że tu wylądowaliśmy. Nie tylko na niego wpłynął dobrze.... Myślę, że się zakochałem. Czas pokaże co z tego wyniknie....

*Oczami Jamesa*

Halston coraz bardziej działa mi na nerwy. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywała... A teraz mam jej serdecznie dość. Może zawsze taka była, tylko ja tego nie zauważałem? Myślałem, że jest dla mnie idealną dziewczyną, ale widzę, że się myliłem. Widzę, jaka jest w stosunku do Vivienne. Viv nic jej nie zrobiła, ale Hal traktuje ją jak swojego wroga numer jeden. Razem z Mackenzie wyśmiewają się z niej, poniżają ją. Chciałem coś z tym zrobić, ale Vivi mi zabroniła i kazała obiecać, że nie będę rozmawiał na ten temat z moją dziewczyną. Co miałem zrobić? Obiecałem jej to, a teraz jestem przez to zły. Ona może sobie twierdzić, że docinki Sage jej nie dotykają, ale ja widzę, że to nieprawda... A ja...
Coraz częściej myślę o pannie Gilbert. Gdy próbuję wyobrazić sobie mój ideał dziewczyny, widze właśnie ją. Mógłbym rozmawiać z nią cały dzień. Uwielbiam patrzeć na jej uśmiech.
Chyba się zakochałem... Zginę śmiercią męczeńską. Halston mnie zabije.

*Oczami Sama*

Bardzo dobrze czułem się w tym domu. Wszyscy byli dla mnie mili, nikt się ze mnie nie wyśmiewał, zdawało mi się, że wszyscy mnie lubią. Po raz pierwszy czułem się dobrze w swojej skórze. Wcześniej odcinałem się od ludzi, nie chciałem z nimi przebywać, bo wiedziałem, że jestem inny, że do nich nie pasuję. Tutaj mogę byc sobą i każdy mnie akceptuje. To takie wspaniałe uczucie.

*Oczami Halston*

Siedziałam w salonie, obok Mackenzie, i tępo wpatrywałam się w drzwi. Wiedziałam, że zaraz przyjdzie tu Vivienne. Ta wredna małpa, złodziejka facetów. Udaje taką niewinną, a tak naprawdę to ona jest powodem wszystkich moich zmartwień i mojej złości. Udaje, że o tym nie wie, ale ja wiem, że wie i ma z tego satysfakcję. Wydaje jej się, że może odebrać mi Jamesa? Grubo się myli... Pokażę jej, juz ja jej pokażę... Nie obchodzi mnie to, że wszyscy się na mnie gapią, że wszyscy tu są. Nie powstrzymają mnie... O nie...
Moje rozmyślania przerwała właśnie ona. Powoli wstałam ze swojego miejsca.
- I co? Zadowolona z siebie? Wszystko idzie po twojej myśli? - syknęłam, mierząc ją wzorkiem.
- Mówisz do mnie? - uniosła brew.
- Pfff, nawet teraz udajesz niewiniątko? Tak, do ciebie - nakręcałam się coraz bardziej. Byłam wściekła. - Nie udawaj głupiej, nie ze mną te numery.
- Nie wiem o co ci chodzi - mruknęła.
- Nie wiesz? Na serio nie wiesz? Ludzie, trzymajcie mnie. A ja myślę, że wiesz doskonale! Uknułaś to wszystko! - krzyknęłam.
- Ja? Coś knułam? To ty i Mackenzie ciągle się mnie czepiacie i mnie dręczycie, to ty jesteś mistrzynią w knuciu. Nie ja. Czego ty ode mnie znowu chcesz? - podniosła głos.
- Vivienne.. - jej starszy braciszek podniósł się z kanapy. - Czy ja o czymś nie wiem?
- Tak, nie wiesz o tym, że twoja siostrzyczka to wredna menda, a teraz się nie wtrącaj - warknęłam.
Jego również zmierzyłam wzrokiem. Zacisnął ręce w pięści i miał zamiar do mnie podejść, ale powstrzymał go Nick.
- Jer, spokojnie, zaraz to załatwię - uśmiechnęła się do niego Vivienne.
- Ech, bo rzygnę. Możemy powrócić do tematu? - przewróciłam oczami. - Przyznaj się, że to uknułaś!
- Ale co? O czym ty mówisz?
- O tym, że próbujesz odebrać mi chłopaka! - wrzasnęłam. - Ciągle go podrywasz, myślisz, że nie wiem, jakie są twoje zamiary?! Chcesz mi go odebrać!
- Co? - wyglądała na szczerze zdziwioną. - Nigdy mi to nawet przez myśl nie przeszło! Rozumiem, że jesteś zazdrosna o Jamesa, ale zrozum, ja go nie podrywam i nie chcęci go odebrać!
- Kłamiesz! - podbiegłam do nniej i uderzyłam ją z liścia w twarz.
- Tak? - rozzłościłam ją. - Teraz się przekonasz na co mnie stać...
Oddała mi. A potem ja jej. Zaczęłyśmy się szarpać i bić. Długo to nie trwało, ponieważ James i Jeremy niemal natychmiast zareagowali i odciągnęli nas od siebie.
Mój chłopak mocno mnie trzymał i wiedziałam, że mnie nie puści, jednak pomimo tego mocno się wyrywałam.
- Trzymaj się od niego z daleka! - krzyknęłam, a potem cały salon zniknął z mojego pola widzenia. James wyniósł mnie do innego pokoju.
- Odbiło ci? - zapytał, gdy zamknął za sobą drzwi i posadził mnie na łóżku.
- Może - mruknęłam. - Nie widzisz co ona robi? Chce nas rozdzielić!
- Ona nie robi nic, Halston... Za to ty.. Ty robisz bardzo dużo... - pokręcił głową.
- Co to ma znaczyć? - przełknęłam ślinę.
- To, znaczy, że z nami koniec. Sama się o to prosiłaś, sama tego chciałaś. Nie wiń za to Vivienne, wiń za to siebie, bo zachowałaś się okropnie... I przesadziłaś - powiedział, po czym wyszedł, zostawiając mnie samą.

*Oczami Jamesa*

To było totalne przegięcie. Zerwałem z Halston i od razu poczułem się lepiej.... Może kiedys ją kochałem, ale teraz... Nie. Nie po tym wszystkim co zrobiła.
Szybko pobiegłem z powrotem do salonu. Vivienne siedziała na kanapie i trzymała się za głowę.
- Viv! - chciałem do niej podejść, ale drogę zagrodził mi Jeremy.
- A ty gdzie? - powiedział, ledwo hamując wściekłość.
- Do Vivienne - odparłem i spróbowałem koło niego przejść, ale mnie odepchnął. - O co ci chodzi?
- Trzymaj się z daleka od mojej siostry - warknął.
- Nie mam zamiaru - mruknąłem, a potem ponownie spróbowałem do niej podejść.
- Po angielsku nie rozumiesz? Trzymaj się od niej z daleka! - brunet stracił cierpliwość i... Poczułem mocne uderzenie. Aż mnie cofnęło. I zamroczyło. Złapałem się za szczękę. Bolało...
- Jeremy! - Vivienne miała łzy w oczach. Wybiegła z pomieszczenia.
- Brawo, stary. Popisałeś się  - podsumował sarkastycznie Kurt.
Jer spojrzał na mnie, a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.
- James... Ja nie chciałem... Przepraszam - wyjąkał, po czym osunął się na fotel i schował twarz w dłoniach.
- Spokojnie, stary. Wszystko jest ok - poklepałem go po ramieniu. - A teraz... Pozwolisz mi do niej iść?
- Maslow, nie śpiesz się tak. Niech Max pójdzie - powiedział Logan, a Carlos, Kurt, Kendall, Chrissy i Aisha mu przytaknęli. Mackenzie prychnęła.

*Oczami Vivienne*

Leżałam skulona na łóżku w jakimś pokoju. Płakałam. Sama do końca nie wiem czemu.
- Viv, mogę wejść? - usłyszałam głos Maxa.
- Tak - powiedziałam. Młodszy z braci Schneider'ów wszedł do środka i usiadł obok mnie.
- Nie płacz, nie lubie tego - mruknął i otarł moje łzy.
- Wiem, ale nie mogę przestać - zaczęłam się śmiać. Śmiałam się przez łzy. Ironia losu...
Brunet też zaczął się śmiać, ale nagle spoważniał.
- Oho, masz jakiś pomysł - zaciekawiłam się.
- Tak - wyszczerzył się.
- Jaki? - podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Więc... wiem, że jest już dawno po Wigilli, ale my jej nie mieliśmy... Więc może moglibyśmy urządzić swoją? Tutaj? - popatrzył na mnie uważnie, oczekując mojej odpowiedzi.
- Max! Jesteś genialny! - przytuliłam go. - Chodź, powiemy reszcie!

*Oczami Maxa*

Nie mogłem patrzeć na jej łzy. Zacząłem się zastanawiać jak poprawić jej humor i wpadłem na to. Pomysł jej się spodobał, więc byłem przeszczęśliwy. Kombinowałem nawet, jak sprawić, żebyśmy znaleźli się razem pod jemiołą, ale zdałem sobie z czegoś sprawę... Ona traktuje mnie jak przyjaciela, TYLKO przyjaciela. Podobała mi się, ale za to jej podobał się James. To było widać..
Więc postanowiłem zrobić wszystko, by była szczęśliwa. I wiedziałem, że z nim taka będzie.

*Następnego dnia*
*Oczami Vivienne*

Pomysł Maxa był genialny! Nie tylko ja tak uważałam, wszystkim się podobał. Wczoraj, zaraz po tym, jak bruneta olśniło, zabraliśmy się do przystrajania domu i do przygotowywania wigilijnych potraw. W domu był strych, na którym znaleźliśmy mnóstwo ozdób oraz sztuczną choinkę. Świetnie się bawiliśmy przy ubieraniu jej. Tych świąt nigdy nie zapomnę.
Teraz, gdy wszystko było gotowe, usiedliśmy przy zastawionym potrawami stole. Jedliśmy, piliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, śpiewaliśmy kolędy oraz świąteczne piosenki i było naprawdę cudownie.
W pewnym momencie Max zaproponował, żebyśmy wszyscy zrobili sobie zdjęcie. Więc wstaliśmy od stołu i zaczęliśmy sie ustawiać. Gdy przechodziłam koło Kurta, aby stanąć obok Christiny, za mną nagle pojawił się Max. Bez żadnego ostrzeżenia popchnął mnie i.... wylądowałam prosto w ramionach Jamesa. Rozległo się głośne "Uuuu" i spojrzałam w górę. Nade mną i Maslowem wisiała mała gałązka pewnej rośliny...
- Jemioła - szepnął brunet, po czym pochylił się i mnie pocałował.
Co miałam zrobić? Odwzajemniłam pocałunek.
Wtedy usłyszałam syrenę i jakieś krzyki dochodzące z zewnątrz.
Pół godziny później byliśmy wolni i mogliśmy wracać do swoich domów.
Wszyscy wymieniliśmy się numerami telefonów i obiecaliśmy sobie, że będziemy się często spotykać.
Ja i James zostaliśmy parą.
I żyliśmy długo i szczęśliwie, może nawet lepiej niż w tych wszystkich kończących się w ten sposób bajkach....

*****************************************************************************
Ps. Sorki, że przedstawiłam Halston w takim świetle, ale ktoś musiał byc zły xD Za Mackenzie też przepraszam xD

wtorek, 8 października 2013

:D

Siemaaaa!
Witam, witam, witam w tym pięknym, cudownym dniu! :D No dla mnie nie do końca xD Wszystko mnie boli, bo byłam sb wczoraj na wycieczce w górach xD Ale nie to jest teraz ważne... Chciałam was poinformować, że... Blog jest nadal zawieszony, ale... Ma już rok! :D
Tak, dokładnie rok temu weszłam na bloggera i założyłam tego bloga, aby pisać opowiadania! :D
Niezbyt dobrze mi to idzie... Nie jestem zadowolona z liczby pojawiających się tu notek. Jest ich mało, a ja wciąż albo nie mam czasu albo nie mam weny.. Mam nadzieję, że to się zmieni, a wy ze mną tu jeszcze trochę wytrzymacie :D
Nie rozpisuję się za bardzo, bo wiem, że i tak pewnie nikt tego nie przeczyta xD
Oznajmiam wszem i wobec, że nie zamierzam się poddawać i nie usunę tego bloga, a teraz...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Zapraszam na...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
. Jednorazówę! :D
.
*Oczami Vivienne*

Odkąd pamiętam interesowałam się samochodami i wszystkim co jest z nimi związane. Nie wiem dlaczego tak było... Może to przez to, że mam starszego brata? Tego nie wiem i chyba się nie dowiem... Jednak nie o tym chciałam wam dzisiaj opowiedzieć... Chcę opowiedzieć wam o tym, jak jeden dzień może wywrócić komuś życie do góry nogami... I o tym, że nie warto uciekać przed miłością, bo ona i tak prędzej czy później nas dopadnie...
Moja opowieść rozpoczyna się kolejnego zwykłego, szarego dnia...
Siedziałam sama w domu i okropnie się nudziłam... Jeremy, mój brat, wyszedł do pracy, a ja nie miałam co z sobą zrobić. Po kilku godzinach bezsensownego łażenia po pustych, wcześniej przeze mnie wysprzątanych, pomieszczeniach i błagania o to, by coś się w końcu wydarzyło, dostałam SMSa od mojego przyjaciela, Davida. To było to, na co czekałam. SMS brzmiał:
Siema, młoda! Co porabiasz? Jeżeli się nudzisz wpadnij na polanę, do lasu. Będę na ciebie czekał. 
Tak! To było to! Szybko się ubrałam i już po chwili byłam na wyżej wspomnianej polanie. Drogę do niej znałam na pamięć, gdyż często tam przychodziłam. Zwykle było tam pusto i cicho, ale dzisiaj zebrało się tam mnóstwo ludzi. W tłumie z trudem wypatrzyłam znajomą twarz przyjaciela. Natychmiast do niego podeszłam.
- Vivienne! - bardzo ucieszył się na mój widok. W sumie dawno sie nie widzieliśmy... Stęskniłam się za nim. Przytuliłam go na przywitanie, a potem powiedziałam:
- Siema, stary! A co tu takie zbiorowisko? - rozejrzałam się dookoła.
- Bo wiesz... Są wyścigi... - wyszczerzył się.
- Co? - wrzasnęłam. Uwielbiałam oglądać wyścigi, ale nie zbyt często miałam okazję widzieć je na żywo. Jeremy zabraniał mi na nie chodzić, ponieważ "martwił się o mnie". Mówił, że to niebezpieczne, że coś może mi się stać. Ale jak, skoro w nich nie startowałam?
- To - brunet nadal suszył zęby. - Jesteś zła?
- Zła? Człowieku, na głowę upadłeś? Tu jest cudownie! - wykrzyknęłam, rzucając mu się na szyję.
- Cieszę się, że ci się podoba - odwzajemnił mój uścisk.
Wtedy podbiegł do niego jakiś chłopak i odciągnął go na bok. Z ciekawości postanowiłam podsłuchać o czym rozmawiają.
- Wiesz... Jeden z zawodników nie może wziąć udziału, nie mamy nikogo na jego miejsce.... - szepnął nieznajomy.
- W czym problem? Przecież chyba nie musi być ich dziesięciu? - brunet podrapał się po karku.
- Musi, bo inaczej wyścigi sie nie odbędą... Pomóż mi znaleźć kogoś na jego miejsce! - obcy wyglądał na załamanego. Postanowiłam wkroczyć do akcji.
- Ja mogę go zastąpić - stanęłam przed Davidem.
- Nie ma mowy! - od razu zaprotestował.
- Przykro mi, ale kobiety nie mogą brać udziału - chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
- Ale przecież nikt nie musi wiedzieć, że jestem kobietą - ja również się uśmiechnęłam, tyle, że podstępnie.
- Nie, Vivienne, wybij to sobie z głowy! Nie ma mowy, żebym cie tam puścił! - David lekko podniósł głos. Słychać w nim było troskę.
- Nic mi sie nie stanie! Umiem jeździć! Wiesz, że zawsze o tym marzyłam, proszę pozwól mi! - posmutniałam.
- Ehhh.. - chłopak westchnął, po czym skinął głową. - Okej, John znajdź jej jakieś ciuchy. Musimy ją przebrać za faceta.
Ten nieznajomy, John, skinął głową i gdzieś zniknął. Po chwili pojawił się obok mnie z ciuchami. Poszłam się przebrać.
Kilka minut później siedziałam już w aucie, a mój przyjaciel mnie pouczał.
- Pamiętaj, nie ryzykuj. Jedziesz dla zabawy, nie po to, żeby wygrać. Uważaj na siebie. I pamiętaj, teraz jesteś facetem - wziął głęboki wdech. - Powodzenia!
- Dzieki za wszystko. Kocham cię, wiesz? - uśmiechnęłam się.
- Wiem, ja ciebie też! Powodzenia! - zatrzasnął drzwi od mojego samochodu i odszedł na bok, zaciskając ręce w pięści. Z daleko było widać to, że się martwi i to, że gdyby mógł, to by mnie siłą wyciągnął z pojazdu i zaciągnął do domu. Ale już na to za późno.
Podjechałam na linię startu. Na głowie miałam kask, więc nie było widać moich długich brązowych włosów. W kasku znajdował się malutki mikrofon, dzieki któremu mogłam porozumiewać się z innymi zawodnikami i prosić ich o pomoc, w razie wypadku. Miałam nadzieję, że nie będę go potrzebować.
- Powodzenia! Widzimy się na mecie! - usłyszałam miły, męski głos.
Nade mną zapaliło się zielone światło, jako sygnał startu.
No to jazda!
Ruszyłam. W wyścigu trzeba było zrobić dwa kółka dookoła polany. Pierwsze było już za mną, gdy nagle...
Na drogę wybiegł pies. Nie mam zielonego pojęcia, skąd się tam wziął i jak się pojawił, ale nie mogłam go przecież zabić. Zaczęłam gwałtownie hamować i skręcać na bok. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że za mną ktoś jechał. Gdy zahamowałam ten ktoś uderzył we mnie. Ostatnie co pamiętam to bół i ciemność....

 *Kilka godzin później*

Obudziłam się w jakimś nieznanym mi pomieszczeniu. Dopiero po jakiś 10 minutach zrozumiałam, że jestem w szpitalu. Rozejrzałam się dookoła. Na sąsiednim łóżku leżał chłopak. Tak na oko miał może 20, 21 lat. Był nieprzytomnny. Sama nie wiem dlaczego, ale zaczęłam zastanawiać się dlaczego tu trafił. Długo nad tym nie myślałam, gdyż do sali wszedł David razem z pielęgniarką.
- Viv! - mój przyjaciel od razu zauważył, że już się obudziłam. Podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę. - Przepraszam! Mogłem przewidzieć, że to się tak skończy, nie powinienem pozwalać ci na ten wyścig! Ja...
- Spokojnie! - przerwałam mu. - Nic mi nie jest.
- A to? - wskazał na moją drugą rękę.
- Co? - zdziwiłam się, a potem spojrzałam tam, gdzie on. Teraz zrozumiałam o co mu chodzi. Miałam rękę w gipsie. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam.
- Kto to? - zapytałam, wskazując na chłopaka leżącego obok. Strasznie mnie ciekawiło jak on się tu znalazł.
- To on spowodował ten wypadek - warknął brunet. W jego głosie słychać było nienawiść. I wściekłość... I wtedy... Krótki przebłysk. To on we mnie uderzył. Mógł przez to zginąć, ja też mogłam. Ale obydwoje żyjemy...
- Nie - czułam, że muszę go bronić. - To nie on, to ja.
- Co? Jak to?
- Jakieś zwierzę wyskoczyło na drogę. Zaczęłam hamować. Wtedy on we mnie uderzył. To wszystko moja wina - po policzu słynęła mi łza.
- Ciiii, nie płacz - David objął mnie i mocno przytulił. - Wiesz, że on nie może dowiedziec się, że jesteś kobietą?
- Co? - zdziwiłam się. - Przecież leżymy w jednej sali, jak ma się nie dowiedzieć?
- Powiedziałem pielęgniarkom, aby zasłoniły twoje łóżko i zwracały się do ciebie per pan. Lekarzom też. Za tydzień stąd wyjdziesz i wszyscy zapomną o tej sprawie. A on się nie dowie, kim jesteś i nie będzie szukał zemsty - wyjaśnił. - Rozumiesz?
Skinęłam głową na "tak".
- Mądra dziewczynka - chłopak zmierzwił mi włosy, a potem wstał z krzesła, na którym usiadł, gdy pojawił się w sali. - Ja już lecę, muszę się wytłumaczyć Jeremy'emu... Paaaa! - pomachał mi, mrugnął i wyszedł. Próbował udawać wyluzowanego, ale słabo mu to wychodziło. Miałam nadzieję, że mój brat nie rozszarpie go na kawałki...
- Paa - szepnęłam.

*Oczami Jamesa*

Obudziłem się w szpitalu. Przez pierwsze kilka minut zastanawiałem się, co ja tu robię, ale potem wszystko sobie przypomniałem... Ten wypadek... i to auto... i jego kierowcę... Przecież on mógł nas zabić! Co mu odbiło? Byłem wściekły! I pełny nienawiści do tego gościa! Nie wiem jak on, ale ja jeszcze mam zamiar żyć i nie prosiłem się o to, żeby wylądować przez kogoś w szpitalu!
Dobra, spokojnie, muszę się uspokoić... Wdech i wydech, wdech i wydech...
Nagle gdzieś obok usłyszałem cichy jęk bólu... Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem zasłonę.
"Widzę, że ktoś tu ceni sobie prywatność" zakpiłem w myślach, ale postanowiłem się do tego kogoś odezwać.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytałem. Z grzeczności.
- Tak - usłyszałem w odpowiedzi.
- To dobrze... Jak tu trafiłeś? - z głosu dobiegającego zza zasłony, wywynioskowałem, że leży tam mężczyna.
- Miałem... wypadek - szepnął mój "współlokator".
- Jaki? - zaciekawiłem się.
- Samochodowy... Brałem udział w wyściach - był wyraźnie zestresowany.
Wcale mu się nie dziwiłem. To przez niego tu wylądowałem!
- Więc to ty... Wiesz, że przez ciebie mogłem zginąć?! Mogliśmy obydwoje zginąć! Chciałeś się zabić? Co ci odbiło?! - nerwy mi puściły. - Jak chcesz popełnić samobójstwo, to skocz z mostu, a nie ładujesz się w wyścigi i zagrażasz życiu innych ludzi! Zachowałeś się jak kompletny idiota! - wykrzyczałem wszystko, co mi leżało na sercu. - Nienawidzę cię! - ostatnie słowa wyszeptałem, ale wiedziałem, że on to usłyszał. Tak właściwie sam nie wiem czemu to powiedziałem i czy miałem do tego jakiekolwiek powody... No cóż, na pewno miałem jeden. On chciał nas zabić!
- I co nie masz już nic do powiedzenia? - zapytałem po kilkunastominutowej ciszy.
- Nie - to było ostatnie słowo, które od niego usłyszałem.

*Oczami Vivienne*

On miał rację, mogłam nas zabić! To zabawne, wiedziałam o tym wcześniej, ale dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo lekkomyslnie się zachowałam.
Jestem beznadziejna.

*Kilka godzin później*

Byłam bardzo senna, ale słowa mojego "współlokatora" wciąż chodziły mi po głowie i nie pozwalały zasnąć. Wciąż się tym zadręczałam. "To przeze mnie on tu jest, mogłam go zabić" takie myśli chodziły mi po głowie. Próbowałam zająć się czymś innym, ale nie potrafiłam. Chciałam go przeprosić, ale bałam się odezwać. Gdy w końcu zebrałam się na odwagę i już miałam się odezwać...  Do sali wparował Jeremy. Od razu znalazł się przy moim łóżku.
- Vivienne! - krzyknął. - Co ty sobie...
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale mu nie pozwoliłam. Zatkałam mu usta ręką i po cichu błagałam Boga, by mój sąsiad spał.
Niestety, nie spał.
- Vivienne? - usłyszałam jego zdziwiony głos.

*Oczami Jamesa*

Leżałem sobie spokojnie i rozmyślałem, gdy do sali wpadł jakiś chłopak. Jego wtargnięcie przerwało moje rozmyślania.
- Vivienne! - krzyknął. - Co ty sobie...
A potem zamilkł. Chwila... Vivienne to imię dla kobiety, a obok mnie leżał mężczyzna. Coś mu się musiało pomylić.
- Vivienne? - zdziwiłem się, a potem chcąc sprawdzić o co chodzi, odsunąłem dzielącą mnie i mojego "współlokatora" zasłonę. I... zamurowało mnie.
Na łóżku obok mnie nie było chłopaka, tak jak się spodziewałem... Była tam dziewczyna.
Piękna dziewczyna.
Nie wiem jak w tamtej chwili wyglądałem i myślę, że nie chcę się dowiedzieć. Nie wiedziałem nic. Nie wiedziałem nawet jak się nazywam! Za to wiedziałem, że moje serce przyspieszyło... Na jej widok.
Szybko odwróciłem wzrok. Zacząłem szybciej oddychać.
"Ogarnij się, chłopie!" skarciłem się w myślach.
Wtedy pojawiła się pielęgniarka. Zasunęła zasłonę, sprawdziła czy wszystko jest dobrze i wyszła.
A ja mogłem już tylko leżeć i słuchać jak Vivienne dostaje ochrzan od tego chłopaka.
Byłem ciekawy kim on jest...

*Tydzień później*

Nadal leżałem w szpitalu, nadal nic się nie zmieniło. Nie mogłem zdobyć się na odwagę, by porozmawiać z tą dziewczyną. Czułem, że źle postąpiłem. Nie powinienem wtedy tak na nią krzyczeć. Nie powinienem w ogóle krzyczeć.
Od kilku dni nie mogłem jeść. Ani spać.
Jedyną rzeczą, której w tamtych chwilach potrzebowałem był jej widok. Chciałem ją zobaczyć, tak bardzo tego pragnąłem... A zasłona nie została przesunięta nawet o milimetr.
Czasem słyszałem jej głos.
Jej krzyk przez sen. Miałem wtedy tak wielką ochotę wstać, podejść do niej i ją przytulić... Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić...
Monotonię mojego dnia przerwała mała wizyta chłopaków. Dopiero tego dnia z rana dowiedzieli się, że jestem w szpitalu i brałem udział w wyścigach.
Gdy wpadli do sali, myślałem, że mnie zabiją samym spojrzeniem. Ale nie... Podeszli do mnie spokojnie i usiedli na krzesłach obok.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Wtedy miałem nadzieję, że Vivienne śpi. Nie chciałem, żeby słyszała jak dostaję ochrzan od przyjaciół.
- Stary, ile razy ci mówiliśmy, żebyś nie brał udziału w tych wyścigach? - pierwszy odezwał się Kendall.
- Hmm.. z 10.. - zacząłem.
- ...20.. - kontynuował Carlos.
- ...30... - ciągnął dalej Logan.
- A ty i tak postawiłeś na swoim - zakończył Schmidt.
- Wiem, że źle postąpiłem. Przepraszam - wyjąkałem. - Wiecie jak bardzo ciągnie mnie do takich zawodów.
- Wiemy... - mruknął Henderson. - Ale to nie oznacza, że musisz brać w nich udział. Tyle razy cię prosiliśmy.. Baliśmy się, że to się właśnie tak skończy...
- Ej, ale nic mi nie jest. Jutro wychodzę i.. - urwałem.
- I...? - Latynos zmierzył mnie zmartwionym wzrokiem.
- I odpoczywasz dalej - odpowiedział za mnie Kedall. - Wiesz, że jesteś dla nas jak brat i chcemy dla ciebie jak najlepiej, prawda? Obiecaj, że już nie będziesz startował w żadnych wyściagach, okej?
- Ale.. - chciałem zaprotestować, ale uciszyło mnie surowe spojrzenie Loggie'go.
- Żadnych wyścigów, okej? - ponowił pytanie blondyn.
- Okej - przytaknąłem. - Przepraszam, chłopaki.
- Idiota! - zaśmiał się Los, dając mi lekkiego kuksańca w ramię.
- Wiem - wyszczerzyłem się.
Tak oto zakończyła się moja przygoda z wyścigami. I chyba nawet tego nie żałuję. Nastepne kilka godzin upłynęło mi na rozmowie z moimi braćmi. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Brakowało mi tego. Tak dobrze mi się z nimi gadało, że zostaliby pewnie nawet do jutra, gdyby nie pielęgniarka, która ich wyprosiła.

*Oczami Vivienne*

Dzisiaj do mojego sąsiada wpadli znajomi. Nie przeszkadzało mi to, nawet się z tego ucieszyłam. Odkąd dowiedział się, że jestem kobietą, całymi dniami leżał i wgapiał sie w sufit. Wiedziałam o tym, ponieważ wypytywałam o niego pielęgniarki. Podobno nie spał i nic nie jadł.
Nie znałam go, ale się o niego martwiłam. Wiedziałam, że to wszystko przeze mnie...
Ale wsłuchując się w jego rozmowę z przyjaciółmi, zapomniałam o tym.
A on najwidoczniej zapomniał o tym, że ja też tam jestem. Prawie cały czas coś mówił, śmiał się, a ja słysząc to również się śmiałam.
Po jakiś kilku godzinach goście wyszli, a ja usłyszałam jak James cicho nuci.
Wsłuchałam się w jego głos i zamknęłam oczy. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

*Następnego dnia*

Obudziłam się tak wypoczęta, jak jeszcze nigdy dotąd. Byłam naładowana pozytywną energią, bo to był mój ostatni dzień w szpitalu. Jeszcze tylko kilka godzin i wrócę z Jeremy'm do domu. Nie mogę się już doczekać!
- Vivienne? - usłyszałam głos Jamesa i skamieniałam.
- Tak? - wyszeptałam przerażona. Bałam się tego, że on zaraz znowu na mnie nawrzeszczy i przez to znowu nie będę mogła się pozbierać.
- Przepraszam - odsunął dzielącą nas zasłonę. - Wiem, że źle postąpiłem krzycząc na ciebie, nie powinienem się tak zachować. Byłem wściekły i nie myślałem, co mówię. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła.
- Nie mogę być na ciebie zła, bo miałeś rację - stwierdziłam. - To wszystko moja wina.
- Nie mów tak - spojrzał mi prosto w oczy. Po moim ciele przebiegł dreszcz.
- Taka jest prawda - wzruszyłam ramionami.
- Nie - pokręcił głową. - To ja nie myślę, co gadam.
- I to ja spowodowałam ten wypadek. I nie zaprzeczaj, bo doskonale wiesz, że to wszystko przeze mnie... - spuściłam głowę.
- To nie twoja wina! To ja uderzyłem w twój samochód. Powinienem obwiniać za to siebie, a nie ciebie - mruknął.
- To tylko puste słowa... - zamknęłam oczy.
- A... dlaczego wtedy hamowałaś? Wiedziałaś, że to się tak skończy? - zapytał.
- Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, nie spodziewałam się tego, że obydwoje wylądujemy w szpitalu, a hamowałam, bo... na drogę wybiegł pies. Nie chciałam go zabić - wyjaśniłam.
- Wolałaś ryzykować swoje życie? - w głosie Jamesa słychać było podziw.
- Tak... Uwielbiam psy, są jak najlepsi przyjaciele... Nie potrafiłabym żadnego skrzywdzić. Bo to jest jak... - zacięłam się, próbując dobrze ubrać w słowa swoje myśli - ... jak potrącenie autem swojego przyjaciela. Zrobiłbyś coś takiego?
- Domyślam się, że to pytanie retoryczne - uśmiechnął się delikatnie. - Nie, nie mógłbym.
- Więc widzisz... Ja zrobiłam to, co uważałam za słuszne, szkoda tylko, że spowodowałam wypadek i przeze mnie tu jesteś - podniosłam się, a potem zaczełam odczepiać od siebie wszystkie kabelki, za pomocą których byłam przyczepiona do różnych maszyn.
- Co ty robisz? - zdziwił się brunet.
- Mam tego dość - wstałam ze szpitalnego łóżka, a potem... Zrobiło mi się ciemno przed oczami i chyba zemdlałam.

*Oczami Jamesa*

Z przerażeniem patrzyłem jak Vivienne odpina od siebie różne kable. Chciałem zaprotestować, ale nie wiedziałem jak. Przecież zwykłe słowa nic nie pomogą.
- Co ty robisz? - zapytałem.
- Mam tego dość - wstała, a potem... upadła.
W ciągu kilku sekund zerwałem się z łóżka i znalazłem się przy niej.
- Vivienne! - próbowałem ją obudzić, a gdy mi się to nie udało, zacząłem krzyczeć.
Do sali przybiegły pielęgniarki i się nią zajęły, a ja modliłem sie o to, aby nic jej nie było...

*Jakiś czas póżniej*
*Oczami Vivienne*

Obudziłam się w szpitalu. Na początku nie wiedziałam co tu robię, ale szybko sobie wszystko przypomniałam. I trochę tego żałuję... Tego wszystkiego było tak dużo, że aż rozbolała mnie od tego głowa. Czułam się okropnie... Byłam taka... zamulona?
Na nic nie zwracałam uwagi, niby było dobrze, ale nie funkcjonowałam normalnie.
To było tak jakbym patrzyła na swoje życie z perspektywy kogoś innego...
Jestem w szpitalu.
Pojawia się Jeremy.
Wracam do domu.
Następne dni mijają tak samo.
Wstaję.
Idę do szkoły.
Wracam.
Idę spać.
I tak w kółko....
Tak minęło kilka tygodni. Przez ten cały czas James próbował zwrócić na siebie moją uwagę. Ignorowałam go, przecież napewno nie robił tego z własnej woli. Nienawidził mnie. Prawie nas zabiłam... Ale pomimo to się starał.

*Oczami Jamesa*

Minęło trochę czasu odkąd wyszedłem ze szpitala, jednak wciąż nie mogłem o niej zapomnieć. Próbowałem coś z tym zrobić, a gdy już ostatecznie stwierdziłem, że się nie da, postanowiłem walczyć o nią. Może szczęście się do mnie uśmiechnie, a ona odwzajemni moje uczucie? Wiedziałem, że byłem w niej zakochany. Byłem tego pewny na 100 %. Wiele razy próbowałem zagadać do niej, zaprosić ją gdzieś, ale to nic nie dawało. Ona mnie ignorowała, ale ja nie zamierzałem się poddawać. O nie, nie ma mowy! Ona jest dla mnie ważna, nie zrezygnuję ze szczęścia, które daje mi sama jej obecność. Będę się starał, będę walczył! Nie poddam się!

*Oczami Vivienne*

Tego pamiętnego dnia, nie wiem dlaczego, postanowiłam sie przejść. Uświadomiłam sobie, że dawno nie spacerowałam i trzeba by było to zmienić.
Więc ubrałam się i wyszłam. Pokręciłam się chwilę po okolicy i zawróciłam.
Szłam spokojnie, gdy nagle z krzaków znajdujących się obok wyskoczył na mnie jakiś pies. Przewrócił mnie i pobiegł gdzieś przed siebie. Za nim z owych krzaków wybiegł jakiś chłopak. Był to brązowooki blondyn.
Gdy mnie zobaczył zatrzymał się. Podszedł do mnie.
- Hej, nic ci nie jest? - zapytał.
- Nie, wszystko w porządku - wstałam i chciałam iść dalej, ale nieznajomy mnie zatrzymał.
- Nie spotkaliśmy się wcześniej? Kogoś mi przypominasz - przyjrzał mi się uważnie.
- Nie, musiałeś mnie z kimś pomylić - mruknęłam.
- Nie - zaśmiał się, a potem mocno złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Co ty robisz? - zaczęłam się szarpać.
- Nic takiego - przycisnął mnie do jakiegoś budynku, a potem zaczał mnie całować po szyi.
- Co ty.. - chciałam zacząć krzyczeć, ale zatkał mi usta.
- Spokojnie, nie szarp się i nie krzycz, to nie będzie bolało - uśmiechnął się wrednie.
- Zostaw mnie! Pomocy! Ratunku! - wrzasnęłam, wyrywając się.
- Nikt cię nie usłyszy, kochana - szepnął prosto do mojego ucha.
- Zostaw ją - usłyszałam znajomy głos.
- Bo co? - napastnik trochę się ode mnie odsunął, dając mi możliwość ucieczki. Wyszarpnęłam się z jego uścisku i jak najszybciej odbiegłam na bezpieczną odległość.
- To! - mój wybawca, czyli James, uderzył go. I to wystarczyło. Blondyn uciekł, warcząc coś pod nosem.
- Wszystko dobrze? - zapytał brunet, przyglądając się mi uważnie.
- Tak... Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko.
- Nie ma za co - odwzajemnił uśmiech i podszedł do mnie.
A ja spanikowałam i... uciekłam.
- Vivienne, zaczekaj! - krzyknął.
Nie wiem dokładnie, gdzie biegłam, ale po chwili szybkiego sprintu znalazłam się w jakimś parku... Myślałam, że mu uciekłam. Jednak on był ode mnie szybszy i mnie dogonił.
Teraz musiałam z nim porozmawiać... Bałam się tego.
- Vivienne.. - szepnął. - Czemu uciekałaś? Przecież wiesz, że ci nic nie zrobię...
- Przepraszam... - moje oczy się zaszkliły. - Ja po prostu nie chcę się mieszać do twojego życia... Już wystarczająco ci zaszkodziłam...
- Ale o czym ty mówisz? - zdziwił się. - Nadal obwiniasz się za ten wypadek?
Skinęłam głową.
- Viv... - przysunął się do mnie i spojrzał mi w oczy. - To, co powiedziałem wtedy w szpitalu.. Pierwszego dnia.. To nie była prawda, byłem wściekły, gadałem głupoty... Nie myślałem tak, zrozum.
- Prawie cię zabiłam.. - popłakałam się. - Lepiej byłoby, gdybyś mnie w ogóle nie poznał... I jeszcze na dodatek marnuję twój czas...
- Co? Dziewczyno, o czym ty mówisz? Każda sekunda, minuta, godzina spędzona w twoim towarzystwie jest dla mnie nagrodą za wszystkie moje osiągnięcia i lekarstwem na mój ból. Nie potrafię żyć bez ciebie, rozumiesz? Wiem, że może pomyślisz, że jestem idiotą, ale każdego dnia przychodzę do twojej szkoły, żeby chociaż cię zobaczyć. Wiem o tobie niewiele i dlatego chcę cię poznać, dowiedzieć się o tobie jak najwięcej! Chcę spędzać z tobą czas! Nie potafię wyobrazić sobie życia bez ciebie! Ja cię kocham, rozumiesz? Nie wiem, jak to jest możliwe, ale cię kocham! - prawie wykrzyczał, a potem przycisnął mnie do najbliższego drzewa i namiętnie pocałował.
Nie protestowałam, podobało mi się to. Zaczęłam odwzajemniać pocałunek...
Uświadomiłam sobie, że ja jego też kocham... I będę kochać.. Zawsze.
I tak kończy się ta oto historia, dzięki temu wiem, że jedno zdarzenie może zmienić czyjeś życie, a miłości nie da się uniknąć. Nie należy szukać jej na siłę... Ona sama do ciebie przyjdzie, wtedy kiedy uzna to za stosowne, a gdy już się pojawi...  Nie ma od niej ucieczki.

************************************************************************
Notka miała pojawić sie wczoraj, ale... były pewne problemy, więc jest dzisiaj! Mam nadzieję, że się wam spodobała, bo ja myślę, że wyszła beznadziejna xD Końcówkę spiepszyłam... No, nie tylko końcówkę xD Takie tam beznadziejne rozmansidło :D
Ale ja tak zawsze myślę xD
W komentarzach zostawcie swoje opinie na jej temat :D
Do następnej! xD

niedziela, 23 czerwca 2013

10.000 :D

O Boże! Jest ponad 10.000 wejść! Ale się cieszę ^^
I może większość ludzi tylko tu weszło i nie przeczytało nawet treści, ale co tam xD I tak się tym jaram ^^ I bardzo dziękuję! :D
Zapraszam na jednorazówkę :)
******************************************************************************
Opowiem wam dzisiaj moją historię...
Nazywam się Rebekah i jestem ponad 200-letnim wampirem. Wampirem stałam się w wieku 18 lat. Od lat szukam lekarstwa na wampiryzm, gdyż dowiedziałam się, że takie istnieje. Ale moje poszukiwania nie przyniosły rezultatów.
Mam siostrę bliźniaczkę, Alex. Ja i ona różnimy się od siebie jak ogień od wody. Ona kocha być wampirem, a ja tego nienawidzę.  Ona jest blondynką, a ja brunetką. Ona jest niebezpieczna i szalona, ja miła i troskliwa. Wszystko nas różni. Łączy nas tylko to, że jesteśmy siostrami. I wampirami.
Jednak ja otrzymałam szansę na powrót mojego człowieczeństwa, a ona tego powrotu nie chciała.
To był dzień jak każdy...

*Kilka lat wcześniej*

Tak jak mówiłam, to był dzień jak każdy. No, może nie do końca. Na pewno nie dla mnie.
Ja, tego dnia, po raz pierwszy, odkąd zgubiłam pierścień, wyszłam na dwór.
My, wampiry, nie możemy wychodzić na słońce, bo palimy się na nim jak na stosie. Chyba, że posiadamy pierścień, który nas przed nim chroni.
Ja swój zgubiłam (a jak to się stało, to ja nie wiem) i tego właśnie dnia dostałam nowy.
Znów mogłam się cieszyć promieniami słońca. Postanowiłam to uczcić i wyszłam na spacer.
Biegałam i chodziłam po parku kilka godzin, aż wreszcie mi się to znudziło.
Usiadłam na ławce. Dookoła mnie było cicho i pusto.
Nikogo tu nie było.
Przesiedziałam tak kilka minut. W tym czasie słońce zaszło. Postanowiłam wrócić do domu.
Jednak coś mnie zatrzymało.
Coś poczułam. Zapach krwi.
Zdziwiłam się, bo już wcześniej czułam ten metaliczny zapach, ale nie zwracałam na niego uwagi.
To było dosyć dziwne.
Poszłam w kierunku, z którego owy zapach dochodził i... zobaczyłam siedzącego pod drzewem człowieka.
Był to mężczyzna, na oko miał może 20 lat i był wyraźnie przybity. Tępo patrzył się przed siebie.
Po policzkach spływały mu łzy, a po nadgarstku krew.
Rozejrzałam się i dostrzegłam jakiś błysk w trawie. Żyletka.
Czy sam sobie to zrobił.
Co on sobie w ogóle myślał?
Już chciałam do niego podejść, gdy drogę zagrodziła mi moja siostra.
- Siemka, Bekah. Co tam u ciebie? O, jedzonko! - zaśmiała się, podchodząc do mężczyzny.
- Jest mój! - warknęłam, odpychając ją.
- Jak chcesz - powiedziała zdziwiona i odeszła.
Podeszłam bliżej do owego tajemniczego nieznajomego.
- Nic ci nie jest? - zapytałam, kucając obok niego.
Spojrzał na moja twarz. W jego oczach był ból, cierpienie, a potem obojętność.
- Kiedyś mi za to podziękujesz - mruknęłam i wzięłam go na ręce. Byłam dosyć silna, więc był dla mnie lekki jak piórko.
Zaniosłam go do swojego domu.
Zauważyłam, że stracił przytomność, więc położyłam go w swoim pokoju na łóżku. Zabandażowałam jego rękę i zostawiłam go samego w pokoju.
Poszłam do salonu i z braku lepszych zajęć postanowiłam pooglądać telewizję.
Akurat leciał serial "Pamiętniki wampirów". Lubiłam go oglądać, ponieważ pokazywał jacy jesteśmy naprawdę. My też mamy uczucia, my też możemy się zakochać, nie jesteśmy bezdusznymi potworami, które tylko zabijają.
Gdy skończyłam oglądać telewizję, położyłam się na kanapie i zasnęłam.

*Kilka godzin później*

Obudziłam się i zaspana podniosłam się z kanapy. Od razu skierowałam kroki do mojego pokoju.
To co tam zobaczyłam, prawie zwaliło mnie z nóg. Moja siostra przyssała się do szyi tego chłopaka!
Natychmiast do nich podbiegłam i odciągnęłam od niego Alex. Chciała znowu się na niego rzucić, ale wystawiłam kły i zasyczałam.
- Ok, już idę - zmierzyła mnie wzrokiem i wyszła z mojego pokoju.
Chłopak spojrzał na mnie przerażony.
No tak, nie zahipnotyzowała go.
Cały drżał. Podeszłam do niego, a on zaczął się odsuwać.
Osuwał się coraz dalej, aż w pewnym momencie łóżko się skończyło i nieznajomy wylądował na podłodze. Mimo to nadal starał się uciec jak najdalej ode mnie.
W końcu zatrzymał się w kacie pokoju, z którego nie mógł uciec.
Podeszłam do niego. Teraz cały trząsł się jakby był chory na malarię.
Kucnęłam przed nim.
- Nie zabijaj mnie, proszę - wyszeptał, zamykając oczy.
- Nic ci nie zrobię - odchyliłam jego głowę, aby obejrzeć jak nieciekawie wygląda ugryzienie mojej siostry.
Słyszałam jak wali jego serce. Cóż, nie dziwię mu się. Ja byłam tak samo przerażona, gdy zostałam zaatakowana przez wampira, a potem stałam się jednym z nich.
Z szafki, znajdującej się obok, wyciągnęłam apteczkę i opatrzyłam jego nowo zdobytą ranę.
- Nie bój się - mruknęłam. - Trzęsiesz się jak galareta. Jak masz na imię?
- James - powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszałam.
- James - powtórzyłam. - Fajne imię. Ja jestem Rebekah. Chcę z tobą porozmawiać.
- O czym? - zapytał.
- O tym - wskazałam na jego nadgarstek i usiadłam na podłodze naprzeciw niego. - Sam to zrobiłeś, prawda?
- Tak - odpowiedział na moje pytanie.
- Dlaczego?
- Czemu cię to obchodzi? Nikogo nie obchodzi, co ja czuję, kim jestem. Dla innych liczy się tylko kasa i to, że można mnie wykorzystać. W końcu, kto przejmowałyby się takim durniem? - Pewnie myślał, że zadał pytanie retoryczne.
- Nie jesteś durniem. Dlaczego to zrobiłeś?
- Bo jestem głupi. Zakochałem się w dziewczynie, która od początku naszego związku mnie zdradzała. Bawiła się mną. A ja się w niej zakochałem - po jego policzkach spłynęły łzy.
- Nie była ciebie warta - stwierdziłam ze stoickim spokojem.
- A może to ja nie byłem jej wart?
Walnęłam go lekko w głowę.
- Na mózg ci padło? Facet! To ona ciebie zdradziła i to tylko dlatego, że jest zwykłą idiotką, bo nie dostrzegła jakiego wspaniałego ma faceta. Przestań się nią przejmować i zapomnij o niej! - podniosłam głos.
- Może masz rację... - widziałam, że przestał się trząść. Uznałam to za swój mały sukces. - Kim ty właściwie jesteś?
- Wampirem - niech wie, z kim ma do czynienia. Nie, żebym go chciała skrzywdzić, czy coś... Po prostu powinien znać prawdę.
- Żartujesz? - uniósł brwi.
- Nie - pokazałam kły. Widziałam, że znowu zaczyna się trząść. - Nie bój się, nie jestem taka, jak moja siostra. Nic ci nie zrobię.
Zaczęłam rozglądać się po pokoju i po kilku minutach mój wzrok mimowolnie powędrował na jego szyję. Otrząsnęłam się i odwróciłam głowę, ale kątem oka widziałam, że zbladł.
Nic dziwnego, w końcu przebywał w jednym pomieszczeniu z potworem.
- Ja już może pójdę. Wiesz, że nie mam zamiaru cię stąd wypuścić? Zostaniesz tu, dopóki nie będę miała stuprocentowej pewności, że będziesz mógł zostać sam i nic sobie nie zrobisz - powiedziałam, a potem wstałam i podeszłam do drzwi. - Jak będziesz czegoś potrzebował to krzycz. Usłyszę.
Po czym zostawiłam go samego.

*Kilka godzin później*

James siedział w moim pokoju cicho jak mysz pod miotłą. Postanowiłam zobaczyć, czy czegoś nie potrzebuje. Gdy weszłam do pokoju, zastałam go śpiącego na podłodze, pod ścianą.
Wyglądał tak... bezbronnie? I słodko.
Podeszłam do niego i usiadłam obok. Oddychał spokojnie. Nagle zerwał się do pozycji siedzącej i zaczął szybciej oddychać.
- Coś się stało? - zapytałam.
- Nie - zaprzeczył, ale jego oczy się zaszkliły. Nie wiedziałam co robić, więc po prostu go przytuliłam.
Odwzajemnił mój uścisk. Wtulił się we mnie. - Wydawało mi się, że wampiry to potwory. Ale ty nim nie jesteś.
Nagle zrobił mi się tak jakoś cieplej na sercu.
- Jesteś blada - zauważył, odsuwając się.
- Tak - wiedziałam, że miał rację. Nie jadłam nic od tygodnia i bałam się, że mogę się na niego rzucić, ale nie chciałam zostawiać go z Alex, która na pewno wykorzystałaby taką okazję. - Nic mi nie jest.
- Na pewno? - popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Tak, po prostu dawno... jadłam. - westchnęłam.
- Ty... żywisz się ludźmi, tak?
- Tak, ale najpierw ich hipnotyzuję, aby nie czuli bólu i nie zabijam ich. - odpowiedziałam, a on nabrał powietrza do płuc, a potem wolno je wypuścił.
- A ten wampir, który mnie ugryzł to...?
- Moja siostra, Alex. Przepraszam cię, powinnam bardziej uważać, skoro wiem jaka ona jest. - W tym momencie byłam na siebie cholernie zła.
- To nie twoja wina... - uśmiechnął się. - Jeżeli chcesz... - odchylił głowę do tyłu, odsłaniając szyję.
Popatrzyłam na niego zdumiona.
- Jesteś tego pewien? - wolałam się upewnić.
- Tak, jestem - zamknął oczy.
- Nie, James. - Już chciałam skorzystać z jego propozycji, ale nie mogłam. - Nie mogę cię wykorzystywać. Wyszłabym do lasu zapolować, ale boję się zostawić cię tu. Alex może cię skrzywdzić.
- Nie boję się jej - stwierdził, ale jego oczy mówiły co innego. Mnie też się bał.
- Nawet jeżeli jest to prawda to i tak cię tu nie zostawię - uciszyłam go. - A teraz jazda mi do łóżka!
- Co?
- Musisz się wyspać, bo jesteś zmęczony - pociągnęłam go za rękę, tak aby wstał. - Ale może najpierw coś zjesz?
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Co się tak na mnie patrzysz? Lubię czasami zjeść coś ludzkiego.
Wzruszył tylko ramionami i ruszyliśmy razem do kuchni. Gdy już się posilił, skierował się do mojego pokoju, i, tak jak chciałam położył się do łóżka.
- A ty? - zapytał, kiedy miałam zamiar opuścić pomieszczenie.
- Co ja? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.
- Gdzie będziesz spać?
- W salonie, na kanapie - powiedziałam, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.
- O nie, nie, nie. Nie za mowy - zaprotestował. - Ja będę spać na podłodze, a ty na swoim łóżku.
- Nie. Jesteś moim gościem, więc nie zezwalam na to, żebyś spał na podłodze.
- Będziesz się ze mną kłócić? - uniósł do góry jedną brew, muszę przyznać, że wyglądało to bardzo zabawnie.
- Tak - wystawiłam mu język.
- Nie pozwolę ci spać na kanapie, podczas gdy powinnaś spać na swoim łóżku - drążył dalej temat. - Zaraz! Mam pomysł! Twoje łóżko jest duże, zmieścimy się na nim oboje.
Teraz to ja uniosłam brew do góry.
- Nic ci przecież nie zrobię - podniósł ręce w geście obronnym. - Bardziej bałbym się o siebie.
- Ja też ci nic nie zrobię.
- To chodź tu - posunął się, a ja położyłam się obok niego.
- Dobranoc - mruknął i zamknął oczy.
- Dobranoc - odpowiedziałam.
Próbowałam zasnąć, ale jakoś nie mogłam. Spojrzałam na mojego współlokatora. Słodko sobie spał. W pewnym momencie przysunął się do mnie, i, najwyraźniej nieświadomie, mnie przytulił.
Zrobiło mi się gorąco, ale dzięki temu zasnęłam.

*Tydzień później*

Tego dnia obudziłam się tak, jak codziennie budziłam się już od tygodnia. Przytulona do Jamesa. Popatrzyłam na niego z uśmiechem. Jeszcze spał.
W ciągu tego tygodnia, który spędził w moim domu, zdążyłam go bardzo dobrze poznać i się z nim zaprzyjaźnić. I chyba nawet się w nim zakochałam.
Za każdym razem, gdy go widzę, czuję motyle w brzuchu i mam nogi jak z waty. Tylko on potrafi mnie rozśmieszyć jednym spojrzeniem. Zależy mi na nim tak, jak jeszcze nigdy mi na nikim nie zależało.
Usłyszałam cichy jęk zadowolenia.
Po chwili James otworzył oczy i powiedział:
- Cześć, Rebekah. Jak ci się spało?
- Mi dobrze, ale tobie chyba też - zaśmiała się.
- Tak, to prawda - obdarzył mnie pięknym uśmiechem.

*Oczami Jamesa*

- Tak, to prawda - uśmiechnąłem się do niej.
Wyglądała na jeszcze nie do końca obudzoną, ale i tak była piękna.
Mógłbym się na nią patrzeć godzinami. Chyba się w niej zakochałem. Ale ona pewnie nie odwzajemnia mojego uczucia.
- Co byś powiedziała na spacer do parku? - zaproponowałem.
- Jasne, ale może trochę później, ok?
- Ok.
Wstałem, ubrałem się w ciuchy, które Rebekah zabrała z mieszkania mojej byłej.
Potem razem poszliśmy do kuchni i zjedliśmy śniadanie.
Następnie zabraliśmy się za sprzątanie i inne czynności. Nawet nie zauważyłem kiedy się ściemniło.
Ale nie miałem zamiaru rezygnować ze spaceru.

*Oczami Rebekah*

Wiedziałam, ze James bardzo chce wyjść z domu. Ja też chciałam, więc nie musiał mnie nawet namawiać.
Udaliśmy się do parku. Tam usiedliśmy na polanie, gdzie rozmawialiśmy i śmialiśmy się.
Ale nasz spokój został zakłócony.
Gdzieś za sobą usłyszałam warczenie. Zerwałam się na nogi i odwróciłam się w stronę, z której dobiegał odgłos. I zobaczyłam wilka.
Ale nie jakiegoś zwykłego wilka. Był nieco większy i miał ludzkie oczy.
Wilkołak.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam, było upewnienie się, że Jamesowi nic nie grozi.
Nie był w niebezpieczeństwie, wilkołak zamierzał skrzywdzić mnie. Ale nie chciałam ryzykować życia mojego przyjaciela.
- James, uciekaj! - krzyknęłam.
- Nie myśl, że cię tu zostawię - odpowiedział i, nawet nie wiem jak, nagle znalazł się przede mną.
- Oszalałeś? - warknęłam.
Ten debil zasłaniał mnie swoim ciałem, najwidoczniej chcąc chronić mnie przed wilkiem.
- Może - odparł.
- Uciekaj - syknęłam.
- Nie mam zamiaru.
- James, proszę cię - w moich oczach pojawiły się łzy. - Nie przeżyję, jeżeli coś ci się stanie.
- Będzie dobrze - odwrócił się do wilka plecami, nadal mnie zasłaniając. Wtedy zwierzę wyminęło go, odpychając go na bok i rzuciło się na mnie.
Walczyłam, ale niestety byłam osłabiona, więc zbyt dobrze mi to nie szło. Czułam, że zaraz się poddam, ale nagle... Coś mignęło mi przed oczami. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę z tego, że James odciągnął ode mnie potwora i teraz sam z nim walczy.
- James! - to dodało mi siły. Musiałam go ratować.
W wampirzym tempie znalazłam się obok chłopaka i zwierzęcia. Gniew i strach dodał mi siły. Odrzuciłam wilkołaka na bok tak mocno, że uderzył o ziemię. Spojrzałam na niego, czując, że chyba za chwilę serce wyskoczy mi z piersi. Podniósł się i zniknął w krzakach.
Uklęknęłam przy chłopaku, który leżał w trawie.
Gdy lekko się poruszył, odetchnęłam z ulgą.
Pomogłam mu wstać.  Kątem oka zobaczyłam jakąś postać, wychodzącą zza drzewa.
Instynktownie zasłoniłam Jamie'go, bojąc się, że to znowu to zwierzę.
Jednak przed nami stał wysoki, zielonooki blondyn. Miał takie same oczy jak wilk, który wcześniej chciał mnie zabić.
- James! - odezwał się. Był wyraźnie szczęśliwy, że widzi bruneta. - Stary! Nie odzywałeś się przez tydzień i gdzieś zniknąłeś! Martwiliśmy się o ciebie!
- Nic mi nie jest, Kendall - odpowiedział. - Dzięki niej.
- A ty to? - tym razem nieznajomy zwrócił się do mnie.
- Jestem Rebekah. A ty, wilczy chłopcze?
- O czym ty mówisz? - zdenerwował się. Wyraźnie to wyczułam.
- O tym, że to ty nas przed chwilą zaatakowałeś. O co ci chodziło? - powiedziałam spokojnie.
- O nic, krwiopijco - syknął. - Martwię się o swojego przyjaciela, czy to źle?
- Ależ skąd - warknęłam cicho. - Ale jak widzisz jest cały, więc nie miałeś powodu, by atakować.
- A może miałem? - spojrzał mi prosto w oczy. - To ty tak długo go u siebie trzymałaś? Nie powinnaś.
- Tak, bo znalazłam go w parku z podciętym nadgarstkiem i obiecałam sobie, że będę się nim opiekować tak długo, aż nie będę miała pewności, że nic sobie nie zrobi. Nie martw się, nie zahipnotyzowałam go - wyjaśniłam. - Ale skoro jest już dobrze, to możesz wracać ze swoim przyjacielem, James - zwróciłam się do wyżej wymienionego. - On ma rację, nie powinnam była trzymać cię u siebie w domu. Pewnie wcale tego nie chciałeś, a ja cię do tego zmusiłam. Przepraszam.
Odwróciłam się i szybkim krokiem odeszłam.
Wiedziałam, że postąpiłam źle. I było mi z tego powodu bardzo przykro.

*Dwa tygodnie później*

Była północ. I pełnia.
A ja siedziałam na środku polany w lesie, na której zbierały się wilkołaki w czasie pełni. Wiedziałam, że za chwile się tu pojawią i że rozszarpią mnie na strzępy, gdy tylko mnie tu znajdą.
Nie przejmowałam się tym.
Nie mogłam nawet się bronić. Nie miałam siły. Od trzech tygodni nic nie jadłam.
Wreszcie się pojawiły.
Tak jak się spodziewałam, chciały mnie zabić.
 Zamknęłam oczy. "Niech się dzieje, co chce" pomyślałam.
Przed wyczekiwaną śmiercią myślałam o Jamesie. Kochałam go. Tak, byłam tego pewna, jak niczego innego. Kochałam go, ale to zepsułam. Nie odezwał się o mnie, nawet nie przyszedł po swoje rzeczy po sytuacji w parku. A ja cierpiałam.
Na sekundę otworzyłam oczy i zobaczyłam jak jeden z wilków biegnie wprost na mnie.
Potem znowu je zamknęłam i czekałam na mój koniec.
Ale on nie nastąpił.
Poczułam jak ktoś mnie podnosi. Uniosłam powieki i zobaczyłam blondyna... Jak on miał na imię? A tak, Kendall.
Zobaczyłam Kendalla.
Co on tu robi?
- Zostaw mnie - jęknęłam. - Chcę umrzeć.
- Nie ma mowy - powiedział ostrym głosem. - Porozmawiasz z Jamesem.
- Po co? On mnie nienawidzi. Pewnie nie chce ze mną rozmawiać.
- I tu się mylisz. Idziemy.
Zaczął mnie gdzieś nieść, ale nie bardzo wiedziałam gdzie, gdyż straciłam przytomność.
*
Obudziłam się w czyimś domu. Najprawdopodobniej w salonie. Leżałam na kanapie.
Zamrugałam. Gdzie ja jestem?
Podniosłam się z kanapy i poczułam, że kręci mi się w głowie. Przed upadkiem uratowały mnie czyjeś silne ręce, które posadziły mnie z powrotem na kanapie.
- Spokojnie, nie ruszaj się - spojrzałam na osobę, która te słowa wypowiedziała. Średniego wzrostu brązowooki brunet. - Jestem Logan. A ty Rebekah, prawda? Kendall powiedział, że mamy cię pilnować, żebyś nie uciekła.
- Debil - syknęłam, krzywiąc się. Wszystko zamazywało mi się przed oczami. - Muszę iść.
- Nie ma mowy - do bruneta dołączył, również brązowooki, Latynos.
- Idę - wstałam gwałtownie, a potem....
Znowu ciemność.
*
Obudziłam się tym razem w innym pomieszczeniu. Pod zamkniętymi powiekami latały mi gwiazdki i różne inne dziwne wzory.
Poczułam, że ktoś trzyma mnie za rękę.
Chciałam wyrwać moją dłoń z tego uścisku, ale zrobił się on wtedy silniejszy. Usłyszałam głos należący do mężczyzny. I to nie byle jakiego mężczyzny. Głos należał do mężczyzny, którego pokochałam.
- Rebekah, wiem, że mnie słyszysz. Obudź się, proszę - to był James.
Niechętnie otworzyłam oczy.
Ujrzałam uśmiechniętą twarz Jamesa.
- Żyjesz! - przytulił mnie mocno.
- Taaaa, żyję - mruknęłam nie zbyt ucieszona tym faktem.
- Co się stało? - brunet się zaniepokoił.
- Zakochałam się w facecie, który nic do mnie nie czuje. To za bardzo boli. Chcę umrzeć - stwierdziłam, a mój TYLKO przyjaciel otworzył szerzej oczy.
- Więc Kendall miał rację.
- Mhmm... A jak tu trafiłam? - zapytałam.
- Kendall cię tu przyniósł. Powiedział, że znalazł cię na polanie pełnej wilkołaków, i że najprawdopodobniej chciałaś tam być, chociaż wiedziałaś, że to niebezpieczne - wyjaśnił Jamie.
- Tak, miał rację, a teraz pozwól mi.... - podniosłam się, ale on lekko przycisnął mnie do łóżka - ... wstać.
- Nie, moja droga, nigdzie nie idziesz - stwierdził. - Nic nie jadłaś, prawda?
- Aż tak to widać? - zaśmiałam się ironicznie.
- Wyglądasz jak trup.
- Wiem.
Przysunął się do mnie i odchylił głowę do tyłu.
- Co ty robisz? - zapytałam, nie wiedząc jak na to zareagować.
Nie odpowiedział, tylko przyciągnął moją głowę do swojej szyi.
Już wiedziałam o co chodzi. Delikatnie go ugryzłam.
 I.. zdziwiłam się.
Jego uczucia dosłownie promieniowały wokół mnie. Był zakochany.
Oderwałam się od niego.
- Rebekah, kocham cię - pocałował mnie z zaskoczenia. Tak szczęśliwa jak w tej chwili, jeszcze nigdy nie byłam. Odwzajemniłam pocałunek, ciesząc się, że on czuje do mnie do samo.
Gdy się ode mnie odsunął, szepnęłam:
- Ja też cię kocham.
Po czym ponownie się pocałowaliśmy.
Cóż, wygląda na to, że ta historia ma jednak happyend.
Niedługo potem James znalazł dla mnie lekarstwo. Jak o tego dokonał? Nie wiem.
Ale jestem szczęśliwa, wiedząc, że mogę stworzyć z nim rodzinę. I kocham go jak nikogo innego.
Nareszcie jestem szczęśliwa.
******************************************************************************
Jak wam się podobała jednorazówka? Liczę na wasze opinie w komentarzach.
Bardzo przepraszam za to, że notka tak długo się nie pojawiała.
Postaram się to zmienić.
I jeszcze raz dziękuję za ponad 10.000 wejść! I za wszystkie komentarze!
Jesteście wspaniali! :D
Uwielbiam was!
~Vivienne

piątek, 19 kwietnia 2013

Jednorazówka nr. 3 cz. 2

- A kiedy ja komuś coś obiecuję, to zawsze, ale to zawsze słowa dotrzymuję. - Rider uniósł brew. - Czaisz?
- No, dobra, słuchaj... Liczyłem, że obejdzie się bez tego, ale.. Przez ciebie nie mam opcji. Odpalam powłóczystą. - powiedział i zrobił jakąś dziwną minę.



Siedział z taką miną przez kilka sekund, a potem, gdy zobaczył zaciętą minę blondynki, znowu się odezwał.
- Ja coś chyba nie jestem w formie.. Nie tak to się kończy normalnie.. - przestał robić tą minę i prawie krzyknął - Dobra, pójdę z tobą na tę randkę!
- Naprawdę? - Roszpunka tak się ucieszyła, że aż puściła krzesło i Flynn znowu wylądował twarzą na podłodze. - Ups..
- Tylko bądź delikatna - jęknął.

Po chwili Rider już schodził z wieży.
- No uczesałaś się już? - wrzasnął, gdy już był prawie na samym dole.


Wychyliła się z wieży. Nie mogła uwierzyć w to, że zaraz ją opuści, po to, by spełnić swoje marzenie.
http://www.youtube.com/watch?v=EqTbZgATbLM


http://www.youtube.com/watch?v=Vgc1q_CrRtc

Gdy Roszpunka dała już upust swoim emocjom, usiadła przy kamieniu i rozpłakała się.
Flynn, który jak dotąd tylko ją obserwował i był świetnym mistrzem drugiego planu (xD), podszedł do niej i odchrząknął.
Kucnął obok niej i powiedział:
- Wiesz co? Nie uszło mojej uwadze, że jesteś jakby troszeczkę rozdarta... Czy chyba cię coś gryzie?
Spojrzała na niego i zapytała:
- Co?
- Nie no, nie mam pełnego obrazu, ale wiesz... Nadopiekuńcza matka, ucieczka z domu to są wszystko poważne sprawy, ale nie przejmuj się tym tak... To część procesu dojrzewania. Młodzież się buntuje, każdy musi się wyszumieć, to normalna rzecz, nawet zdrowa. - Zepchnął ze swojego ramienia Kendalla, który podczas jego krótkiego przemówienia zdążył się tam wdrapać.
- Skąd wiesz? - zapytała, wycierając nos rękawem.

- Wiem i już - odpowiedział - Za bardzo się tym przejmujesz. Poważnie - postawił nogę na kamieniu. - Matka na to zasłużyła? Nie. Czy będzie niepocieszona i zdruzgotana? No naturalnie, ale to jest normalna kolej rzeczy.
- Niepocieszona? - Roszpunka nieco się zmartwiła.
- No raczej - Flynn wziął w palce jakiś maluteńki owoc.
- I zdruzgotana? - złapała się za włosy.
- Na miazgę - mówiąc to, zmiażdżył owoc.
- Rzeczywiście może się załamać, masz rację - pomógł jej wstać.
- No wiem. Niestety, życie to bagno. - westchnął. - No nic. To dla mnie bardzo trudne, wiesz? Ale możesz wracać do domu.
- Jak to? - jej zmartwienie o matkę ustąpiło zdziwieniu.
- Tak to. Ale nie gniewam się. Po prostu, tak wyszło. Wracamy do domu. Garnek, żaba, proszę. - wcisnął jej patelnię do ręki i posadził Kendalla na ramieniu. - Ja odzyskam chlebaczek, a ty nie stracisz zaufania matki, którą kochasz ponad życie, i voila, rozstaniemy się za porozumieniem stron - powiedział, prowadząc ją z powrotem w stronę wieży.
- O, nie! - odepchnęła go. - Ja muszę zobaczyć te światła!
- No, kobieto, no! - podniósł głos. - Co mam zrobić, żebyś mi oddała chlebaczek? - zapytał.


- Nie kombinować - odpowiedziała, celując w niego patelnią.
Wtedy w krzakach znajdujących się obok usłyszeli jakiś szelest.
Przestraszona Roszpunka wskoczyła Flynnowi na barana.
- Tam są jacyś złoczyńcy? Łotry? Chcą nas dopaść, tak?
Jednak z krzaków wyskoczył mały króliczek.
- Ostrożnie, nie może wyczuć, że się boisz - szepnął rozbawiony Rider. Blondynka zeskoczyła z niego i powiedziała:
- Nie gniewaj się na mnie. Po prostu jestem dzisiaj troszeczkę spięta.
Nagle z krzaków wyskoczył wilk. Spojrzał na nas i zapytał:
- Nie widzieliście może zająca?
- A to nie był królik? - odpowiedział pytaniem na pytanie brunet.
- A bo ja wiem - mruknął wilk.- To co, widzieliście? - oblizał się i popatrzył na Roszunkę.
- Czy ty chcesz mnie zjeść? - zapytała, patrząc przestraszona na wilka.
- To nie bajka o Czerwonym Kapturku - mruknął. - A ja nie jestem głodny. To co, widzieliście tego zająca?
- Królika - poprawił do Rider.
- Nieważne! - warknął.
- Jak ci powiemy gdzie poszedł to go nie zjesz? - zapytała dziewczyna.
- Nie. Mówiłem przecież, że nie jestem głodny. Skubaniec wisi mi 20 dolców.
- Aha... Tam poszedł - Flynn wskazał ręką gdzieś w prawo i wilk zniknął.
- To było dziwne - powiedziała blondynka.
- No wiem, mi ciągle przydarzają się dziwne rzeczy - zaśmiał się brunet.
Powrócili do poprzedniego tematu. Pierwszy odezwał się Rider.
- Bardziej chyba powinniśmy unikać prawdziwych złoczyńców i łotrów?
- Tak, powinniśmy, pewnie - przytaknęła mu Roszpunka.
- Ej, głodna jesteś? - wypalił nagle.- Znam tu fajną knajpkę w okolicy.
- Gdzie?
- A tu, niedaleko. Poczujesz to zobaczysz - zaśmiał się i pociągnął Roszpunkę za patelnię.


Byli już prawie na miejscu, gdy znów ktoś im przeszkodził.
Ty razem zza krzaka wyskoczył.... smok?

- Nie widzieliście może zająca? - zapytał.
- To był królik! - krzyknął Flynn - Co wy z nim macie? Najpierw wilk, teraz ty... O co chodzi?
- Skubaniec wisi mi 3 dychy - mruknął smok. - A tak przy okazji... Jestem James - uśmiechnął się , co wyglądało dość strasznie.
- Roszpunka jestem - zaśmiała się blondie
- A ja Flynn - Rider zmusił się do uśmiechu.
- To gdzie poszedł ten... królik? - zapytał ponownie smok, a brunet wskazał mu drogę.
- Dzięki - powiedział smok na pożegnanie, po czym zniknął.
*Przerwa*
- Dlaczego ja muszę być smokiem? Kendall nie może? - jęknął James.
- Nie, nie mogę, bo jestem kameleonem! - Schmidt wystawił Maslowowi język. - A poza tym... To nie na mnie mówią Drago (dop. aut. gdzieś w internecie wyczytałam, że na Jamesa koledzy mówią Drago, a to jest bardzo podobne do słowa "dragon" co znaczy "smok", więc postanowiłam to wykorzystać).
- Co ci przeszkadza w tym, że jesteś smokiem? - zapytał go Carlos.
- Bo smoki są złe! A ja nie chcę być zły! - naburmuszył się, jak małe dziecko, James.
- Ale ten smok nie jest zły! - zaśmiał się Logan.
- A to już mi lepiej - wyszczerzył się długowłosy.
- Mogę opowiadać dalej? - zapytałam
- Tak - odpowiedzieli mi chórem, więc kontynuowałam opowieść.
*Bajka*
W tym samym czasie Carlos węszył szukając zbiegłego złodzieja.
Natknął się na jeden z listów gończych porozwieszanych niemal wszędzie. Zasłonił kopytem nos narysowanej postaci. Tak, teraz miał pewność, że to on, Flynn Rider. Ten, którego szuka.
Zniszczył go (list) jak niszczarka do papieru.




Nagle coś usłyszał. Schował się za kamieniem przypominającym konia.
Gdy osoba, którą usłyszał zbliżyła się, wyskoczył zza owego kamienia. Myślał, że to będzie Rider, jednak się pomylił. Była to bowiem Gertruda, matka Roszpunki.
Na jego widok krzyknęła i cofnęła się, przestraszona. Koń tylko parsknął, widząc, że to nie osoba, której szukał.
- Pałacowy koń.. - mruknęła, gdy już się uspokoiła. - A gdzie twój jeździec?
Ponownie ogarnęło ją przerażenie.
- Roszpunka! - krzyknęła i najszybciej jak umiała, zawróciła i pobiegła w stronę wieży. - Roszpunka!
Carlos spojrzał na nią zdziwiony.
Szybko dotarła do wieży i stanęła pod nią, krzycząc:
- Roszpunko? Spuść tu swe włosy? Roszpunko?
Obiegła wieżę.
******************************************************************************
Mam nadzieję, że druga część jednorazówki się spodobała :)
Trzecią i ostatnią część dodam, gdy pod tą będzie minimum 10 komentarzy.
Tak, wiem, jestem zła, bo was szantażuję, ale po prostu lubię czytać wasze komentarze :)
Aha i jeszcze jedno. Zapraszam na mojego drugiego bloga.
http://real-love-is-forever-btr.blogspot.com
Dodałam prolog, a dzisiaj najprawdopodobniej pojawi się 1 rozdział.
Liczę na wasze komentarze :)
Do następnej notki!
Vivienne

sobota, 6 kwietnia 2013

Jednorazówka nr. 3 cz. 1

Ta jednorazówka to będzie taka jakby "bajka". Będzie w dużym (może nawet bardzo, bardzo, bardzo dużym) stopniu wzorowana na filmie animowanym pt. Zaplątani, jednak dodam tam coś od siebie i pozmieniam imiona niektórym bohaterom. Mam nadzieję, że ta jednorazówka się wam spodoba.
***************************************************************************
To był ponury, zimowy wieczór. Nasi chłopcy byli bardzo zmęczeni, jednak żaden z nich nie mógł zasnąć. Postanowiłam pomóc im w udaniu się do krainy Morfeusza, opowiadając im bajkę.
*Bajka*
Wyobraźcie sobie...
Znajdujemy się w jakimś lesie. Nasz wzrok zwrócony jest na drzewo, na którym wisi jakaś kartka. Owa kartka to list gończy za niejakim Flynn'em Rider'em. Nagle słyszymy jakiś głos. Zaczyna on opowiadać. Wsłuchujemy się w jego słowa z uwagą, a on mówiąc, ukazuje nam różne obrazy.
- Opowiem wam teraz jak zginąłem... Ale spokojnie! Historia jest raczej rozrywkowa... I w dodatku, właściwie nie o mnie... Tylko o dziewczynie imieniem Roszpunka.
Wszystko zaczęło się od słońca... Dawno, dawno temu z nieba spadła jedna, jedyna kropla słonecznego blasku. W miejscu gdzie wsiąkła w Ziemię wyrósł czarodziejski, złoty kwiat. Miał on moc leczenia różnych chorób i ran.
Widzicie tę uroczą babuleńkę?- Narrator pokazuje nam obraz, na którym widzimy starą kobietę z latarnią -  Zapamiętajcie ją sobie, dobrze wam radzę. 
No nic... Minęło kilka stuleci. 
 Nie daleko tego miejsca wyrosło sobie państwo.

 Rządziła nim świetnie wypadająca w sondażach para królewska. Królowa miała urodzić dziecko. Jednak coś poszło nie tak. Było z nią źle.
Liczyła się każda godzina. Ludzie, w takich sytuacjach, najczęściej zaczynają szukać jakichś magicznych rozwiązań. Tym razem też tak było. Chodziło im o mały, złoty kwiat.
Ha, ha, ha! Co, nie mówiłem? - znowu zobaczyliśmy ową staruszkę.
Bo, widzicie... zamiast podzielić się darem Słońca z innymi.. ta tutaj, niejaka Gertruda, trzymała go pod korcem jak to mówią. Dzięki niemu od setek lat pozostawała młoda. Wystarczyło tylko zaśpiewać.
Kwiatku, światło zbudź,
pokaż mocy dar,
odwróć czasu bieg 
i wróć mi dawny skarb
Wróć dawny mój skarb. - owa staruszka zaśpiewała tą piosenkę i nagle.. odmłodniała.
Rozumiecie, babcia wpada, nuci i młodnieje. 

To dziwne, ale tak było.

Strażnicy z pałacu, przez nieuwagę staruszki, która odchodząc zostawiła odsłonięty kwiat, znaleźli owy dar Słońca.
Czar kwiatu uzdrowił królową.
Wkrótce na świat przyszedł bobas jak malowany, złotowłosa księżniczka. Tak, dobrze myślicie, to Roszpunka.
By uczcić dzień urodzin córki król i królowa puścili w niebo latający lampion.
I znów wszystko było dobrze... Było, ale się skończyło.
Gertruda zakradła się do sypialni Roszpunki i zaczęła nucić pieśń, którą kiedyś nuciła przy kwiatku. Gdy ucięła kawałek włosów małej księżniczki, myśląc, że dzięki nim pozostanie młoda na zawsze, okazało się, że niestety taka opcja nie wchodzi w grę. Obcięte włosy Roszpunki straciły swój kolor i moc, którą posiadały.
Tak więc Gertruda porwała dziecko i dosłownie rozpłynęła się w mroku.
Natychmiast rozpoczęto poszukiwania, jednak na próżno.
W wieży, ukrytej głęboko w dzikiej głuszy, Gertruda wychowywała dziewczynkę jak własną córkę.


Gertruda odzyskała źródło młodości i przysięgła sobie, że nikt go nigdy nie znajdzie.
Jednak mury wieży nie mogły ukryć wszystkiego. 
Co roku, w dzień urodzin księżniczki, król i królowa wypuszczali w niebo tysiące lampionów w nadziei, że kiedyś ich zaginiona córeczka odnajdzie się.
Gdy narrator skończył mówić, ja przejęłam pałeczkę i zaczęłam opowiadać:




Mały kameleon wybiegł przez dziurę w oknie i schował się za doniczką, przyjmując jej barwę.

Miał nadzieję, że chociaż tym razem wygra.
- Ha! - okiennica gwałtownie otworzyła się, a przez nią wychyliła się ładna, zielonooka blondynka. - No, widzę, że Kendalla nie ma, także i tutaj!
Kameleon zaśmiał się. I to był błąd. Poczuł, że coś łapie go za ogon i ciągnie do góry.
*Przerwa*
- Zaraz, zaraz, zaraz... Chwila! - Kendall udawał zamyślonego.
- Co jest Kendizzle? - zaśmiał się Logan.
- Tak sobie myślę... i się zastanawiam... Dlaczego zrobiłaś ze mnie kameleona? - oburzył się blondyn.
- Bo nie żabę! - zaśmiałam się.
Schmidt już chciał coś powiedzieć, ale James nie dopuścił go do słowa.
- Cicho! Opowiadaj dalej! - zwrócił się do mnie. Ponownie się zaśmiałam i kontynuowałam opowieść.
*Ciąg dalszy bajki*
- Akuku! - usłyszał i wrzasnął przerażony. Blondynka spuściła go na ziemię. - Czyli 20 do 0 dla mnie. To co gadzie, polecimy do 25?
Zwierzątko widocznie się naburmuszyło.

- Nie to nie. To co byś chciał? - zapytała dziewczyna, siadając na parapecie.

Kameleon natychmiast się rozpogodził. Wskazał ogonem na przestrzeń znajdującą się dookoła wieży.
- Wybij to sobie z głowy, ja zostaję tutaj i ty też!
Wystawił jej język.

- Oj, no nie bądź taki! Wcale nie jest tu nam tak źle. - zaśmiała się.
http://www.youtube.com/watch?v=UTBlgwVon5E





*Tymczasem*
Po dachu zamku zjechał on, Flynn Rider, oraz bracia Karczybykowie. Planowali ukraść diadem księżniczki. Jak narazie dobrze im to szło, nie zapowiadało się na ich niepowodzenie.









Wkradli się do zamku. Nie, nie wkradli się. To nie było odpowiednie słowo.
Oni, czyli Karczybykowie, spuścili Flynna na dół, na linie.


Biorąc diadem, nie zwrócił uwagi na to, iż przedmiot może być okurzony.
W pewnym momencie jeden ze strażników znajdujących się na sali kichnął.
- Uuuuu... Jakieś uczulonko? - zapytał go Rider.
- Na kurz. - Odparł, ale po kilku sekundach skapnął się, że coś jest nie tak. - Zaraz! Wracaj!
Lecz zanim reszta strażników ruszyła w pościg, złodzieje byli już poza miastem.
Jednak to ich nie zniechęciło.
- Hahaha! Uwielbiam zapach napadu o poranku! Panowie, dzisiaj jest wielki dzień! - krzyknął Flynn, gdy byli już daleko poza miastem.
*Tymczasem*
- No, paskudo... Dzisiaj jest mój wielki dzień! Chyba się wreszcie na to odważę.. - Blondynka zwróciła się do kameleona. Już od dawna chciała to zrobić. Zapytać się o to, czy może opuścić wieżę. Chciała coś jeszcze dodać, ale przeszkodził jej w tym krzyk, dobiegający spod wieży:
- Roszpunko! Spuść tu swe włosy!
- Już czas! - szepnęła do siebie, a do zwierzątka powiedziała: - Schowaj się, bo cię zobaczy!
Kameleon wtopił się w jeden z obrazów Roszpunki, podczas gdy ona podbiegła do okna.
- Roszpunko! Chyba nie chcesz, żebym ci się tu zestarzała, hmm? - z dołu dobiegł ją głos jej matki.
- Tak, mamo, już! - krzyknęła, spuszczając swoje nadnaturalnie długie, złociste włosy w dół.
Kobieta stojąca u stóp wieży stanęła na nich i Roszpunka wciągnęła ją na górę, pomagając jej wejść do środka.
- Heeej! Co u ciebie, mamusiu? - zapytała dziewczyna, uśmiechając się do swojej matki.
- Oh, kwiatuszku! Wiesz w głowę zachodzę, jak ty dajesz radę mnie tu wciągać tak dzień w dzień? To chyba musi być okropnie wyczerpujące... - odpowiedziała, zdejmując płaszcz.
- Ale mama dziś stęka...- dziewczyna uśmiechnęła się ponownie.
- Stęka, nie stęka, ale mogłabyś szybciej! - kobieta zaśmiała się, po czym szybko dodała: - Oh, kochana! Droczę się tylko! - Podeszła do lustra i zaczęła się w nim przeglądać.
- Tak... - Roszpunka postanowiła przejść do sedna. - Słuchaj, mamo... Jak wiesz, jutro jest dla mnie bardzo ważny dzień.. - zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć.
- Roszpunko, spójrz tu, w zwierciadło! - jej matka przyciągnęła ją do siebie. - Wiesz, kogo tu widzę? Otóż widzę silną, niezależną, wprost prześliczną dziewczynę... - blondynka uśmiechnęła się niepewnie -... O patrz! Ty też tu jesteś! - jej mina zrzedła. - Droczę się tylko!
Kobieta się zaśmiała.
- Nie możesz sobie wszystkiego tak brać do serca.. - kontynuowała, nadal przeglądając się w lustrze.
- Aha.. - mruknęła Roszpunka i brnęła dalej: - Czyli, mamo, jak wspominałam, już jutro są...
Znowu nie dokończyła. Jej matka przerwała oglądanie się w lustrze i powiedziała:
- Roszpunko... Mamusia dosłownie leci z nóg...Pośpiewaj mi może troszkę, później mi opowiesz, co?
Reakcja blondynki była natychmiastowa.
- Oczywiście, mamo! - zrobiła kilka kółek dookoła pokoju, posadziła matkę na krześle, podała jej szczotkę i zanim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć zaczęła szybko nucić:
Kwiatku, światło zbudź
pokaż mocy dar,
odwróć czasu bieg 
i wróć mi dawny skarb.
- No wiesz co? - oburzyła się matka, a Roszpunka nic sobie z tego nie zrobiła.
Oparła się o krzesło obok niej i zaczęła mówić:
- Dobrze, mamo... Tak jak mówiłam jutro jest dla mnie ważny dzień! Ale chyba nie usłyszałaś, więc mówię jeszcze raz.. Jutro są moje urodziny! Hihihi! Taaadaaa! - widać było, że bardzo się z tego cieszy.
- Nie, nie, nie..niemożliwe. Doskonale pamiętam... - kobieta zrobiła zamyśloną minę - Już miałaś urodziny, złotko...
- Dwanaście miesięcy temu faktycznie, wiesz, rocznice lubią się powtarzać...- Roszpunka westchnęła - Posłuchaj, osiemnastka to jednak coś i jest taka sprawa... bo, na te urodziny najbardziej bym chciała... - urwała i dokończyła mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem i bawiąc się włosami.
- Czekaj, dość! Przestań mamrotać! Nie znoszę kiedy tak zaczynasz bełkotać! Bla, bla, bla, bla..- Gertruda zrobiła wymowny gest ręką - No, normalnie można dostać szału! - stuknęła ją delikatnie w ramię - Oj, droczę się tylko. Jesteś przecudna, kocham cię, kaczuszko. - Westchnęła.
Roszpunka spojrzała na Kendalla. Miał minę mówiącą: "Idź! Dasz radę!".
Przez chwilę w to uwierzyła.
- Chcę zobaczyć latające światła! - wyrzuciła z siebie po kilkominutowej ciszy.
Matka się zaśmiała.
- Proszę? - wyglądała na bardzo zdziwioną, zaskoczoną prośbą córki.
- Wiesz, może mogłabyś mnie zaprowadzić... Strasznie bym chciała zobaczyć je z bliska... - Wstała, wspięła się na znajdujący się niedaleko podest i odsłoniła obraz, dzieło przedstawiające ją obserwującą niebo wypełnione tysiącami świateł.

- A! Ty mówisz o gwiazdach.. - na twarzy jej matki pojawiło się zrozumienie i rozbawienie? Tak, to chyba było rozbawienie.
- No właśnie nie! - zaprotestowała. - Narysowałam mapę nieba - odsłoniła ową mapę i kontynuowała. - Gwiazdy nie zmieniają położenia, a te światła pojawiają się co roku, w dniu moich urodzin, mamo. Tylko w tym jednym dniu. I zawsze mam takie wrażenie, że są... Że to z myślą... o mnie? Muszę je zobaczyć, mamo! Ale nie wyglądając przez okno! Chcę tam być! Chcę się dowiedzieć co one oznaczają...- zakończyła i spojrzała na matkę z nadzieją.
- Czyli chcesz wyjść na dwór, tak? Ależ, moja droga....- Gertruda podeszła do okiennicy i zamknęła ją z trzaskiem. - Taka delikatna jak kwiatuszek...
http://www.youtube.com/watch?v=7CNRUG7yMBw

- Roszpunko? - kobieta spojrzała córce w oczy.
- Tak? - blondynka była ciekawa, co matka chce jej powiedzieć.
- Nie proś więcej bym cię wypuściła z wieży, kochanie - to jedno zdanie, te kilka słów sprawiło, że dziewczyna straciła nadzieję na to, że kiedykolwiek wydostanie się z wieży i będzie mogła prowadzić normalne życie.
- Tak, mamo.. - posmutniała i spuściła głowę.
- Oh, złotko.. Mamusia bardzo cię kocha. - uniosła jej podbródek tak, aby na nią spojrzała.
- A ja kocham ją...
- Ale ona ciebie bardziej.. - pocałowała córkę w głowę. - Zawsze, wszędzie.. Bo źle będzie! Słuchaj się mnie... - zanuciła, po czym zjechała po włosach Roszpunki na dół. - Pa, pa! Nie długo znów do ciebie zajrzę, kwiatuszku!
- Będę w domu.. - mruknęła dziewczyna, wychylając się z wieży.
*Tymczasem*
Flynn oraz jego dwaj towarzysze uciekali przed strażnikami.
Rider, zmęczony po dosyć długim biegu, oparł się o drzewo. Nagle coś na nim zauważył. Jakąś kartkę. Natychmiast zerwał ją z drzewa i przyglądając jej się z niepokojem, jęknął:
- Nie, nie, nie, nie, nie... Oj, niedobrze.. Bardzo, bardzo źle... No, normalnie jakiś koszmar! - Mogłoby się wydawać, że mówi o liście gończym, jednak on przejął się inną sprawą. - Ludzie, przecież ja nie mam takiego nochala!


- No i co z tego? - mruknął jeden z braci.
- Dobrze wam mówić.. Jasne... Wy wyszliście bezbłędnie! - Oburzył się, przyglądając się drugiej kartce zawieszonej na drzewie.
Nagle usłyszeli rżenie konia. Na skale znajdującej się niedaleko od nich pojawił się cały oddział straży królewskiej. Od razu rzucili się do ucieczki, a Rider schował list gończy z nim samym do torby, w której była skradziona korona.
Przebiegli kawałek i... natknęli się na przeszkodę w postaci ogromnych skał.
- Spokojnie.. Dobra jest... Podsadzacie mnie, a ja was wyciągam - Flynn zaprezentował swój pomysł.
- Ale zostawiasz nam fanta.. - powiedział jeden z braci, wyciągając rękę po koronę.
- Co? Ależ ja... Ej, zbulwersowałem się! Tyle nas łączy, a tu taki brak zaufania? - próbował jakoś zaprotestować, ale gdy spojrzał na nieruchome twarze bliźniaków, zrezygnował. - To boli...- oddał im torbę.
Wspiął się po ich ramionach i w ten sposób znalazł się na górze.
- Dobra, wciągaj nas, panie ładny! - upomniał się jeden z towarzyszy Flynna.
- Nic z tego.. - powiedział, pokazując im torbę. - Nie mam ręki! - po tych słowach zwiał.
Usłyszał za sobą wrzask. "Rider!" . Ale nie przejmował się tym. Uciekał najszybciej jak mógł.
Wtedy za nim pojawił się cały pościg.
- Za wszelką cenę odbierzcie mu torbę! - zakomenderował dowódca straży, a cała reszta przytaknęła mu krzycząc: "Tak jest!".
Zaczęli strzelać do uciekiniera. W ostatniej chwili udało mu się uchylić przed strzałami.
Na szczęście, dla niego, zakręcił w bok i przeskoczył przez drzewo, które skutecznie zatrzymało niemal cały pościg. Niemal cały... Ale jednak nie cały.
Wciąż gonił do dowódca straży na swoim koniu, Carlosie.
*Przerwa*
- Co? Zrobiłaś ze mnie konia? - tym razem oburzony był Latynos.
- Cicho bądź! - uciszył go blondyn. - Skoro ja jestem kameleonem, to ty jesteś koniem!
Kendallowi widocznie poprawił się humor po tym, gdy okazało się, że nie tylko z niego zrobiłam zwierzaka. Natomiast Latynos przez chwilę burczał coś pod nosem, a potem zaczął się śmiać.
Nie zwróciłam na to jakiejś szczególnej uwagi i kontynuowałam bajkę.
*Ciąg dalszy bajki*
- Teraz go mamy, Carlosie! - ucieszył się przywódca straży, jednak, jak to mówią: "Nie chwal dnia przed zachodem słońca".
Bowiem nasz uciekinier, w jakiś, nie do końca wiadomo jaki, sposób zrzucił dowódcę straży z konia i sam zajął jego miejsce w siodle.
Gdy tylko koń spostrzegł kto siedzi w jego siodle, gwałtownie się zatrzymał.

- Jazda, kobyło jedna, naprzód! - Rider próbował skłonić Losa do dalszej jazdy, ten jednak nie miał zamiaru się go posłuchać.
Za wszelką cenę chciał odebrać mu koronę.
- Nie wolno! Nie rusz tego! Niedobry koń! - Flynn szarpał się z Losem tak niefortunnie, że korona wraz z torbą, wyleciała mu z rąk i wylądowała na gałęzi drzewa zawieszonego nad urwiskiem.
Obydwaj jak na zawołanie zaczęli się przepychać, jeden podstawiał drugiemu haka, byleby tylko dotrzeć do korony. I udało się to Flynnowi.
- Ha! - pomachał torbą przed oczami Carlosa i wtedy usłyszał trzask.
Zdążył jedynie głośno wrzasnąć i spadł w dół...
Podobnie jak koń. I on, i Rider wylądowali bezpiecznie.
Koń zaczął natychmiast węszyć, szukając złodzieja.
Węsząc odszedł dość daleko. W tym samym czasie Flynn znalazł przejście za ścianą z liści.
Niedaleko zauważył wieżę.

Postanowił się do niej wspiąć. Miał nadzieję, że tam Carlos i nikt inny z królewskiej służby, go nie znajdzie.
Wszedł do owej wieży, zatrzasnął okiennicę i odetchnął głęboko.
- Nareszcie sami.. - mruknął, zaglądając do torby.


Wtedy poczuł dosyć mocne uderzenie i osunął się bezwładnie na podłogę.
- Aaa! - blondynka schowała się za manekina. (?) . Wraz z nim przysunęła się bliżej nieprzytomnego mężczyzny. Wyszła ze swojej "kryjówki" i podeszła jeszcze bliżej.
Delikatnie trąciła głowę nieznajomego patelnią, którą go ogłuszyła.
Sprawdziła czy owy przybysz nie posiada kłów, a potem odgarnęła włosy z jego twarzy.
Ze zdziwieniem spostrzegła, że jest przystojny.
Nagle mężczyzna otworzył oczy, a spanikowana dziewczyna, nie wiedząc co robić, ponownie uderzyła go patelnią.

Następnie, po kilku nieudanych próbach, zamknęła nieprzytomnego "gościa" w szafie.
Musiała przy tym pomóc sobie miotłą, ale najważniejsze było to, że w końcu jej się udało.
Podparła drzwiczki szafy krzesłem, tak, aby się nie otworzyły.
- W porządku, w porządku, w porządku! - powtarzała, próbując się uspokoić. To był pierwszy taki przypadek, w którym ktoś dostał się do jej wieży. Wcześniej, oprócz jej matki, nikogo tu nigdy nie było.
- Zamknęłam w szafie jakiegoś pana... Zamknęłam w szafie jakiegoś faceta... Zamknęłam w szafie jakiegoś FACETA! Hahaha! - Jej strach ustąpił radości. Była szczęśliwa, że sama się obroniła. - I co, że niby mnie tam zaraz zjedzą, tak mamusiu? Dobrze... Nie wiem, co na to moja pa...- zaczęła wymachiwać trzymanym przez siebie przedmiotem i uderzyła się w głowę. Spojrzała w lustro, przed którym stała i coś zobaczyła.
Na podłodze leżała torba. Było w niej coś błyszczącego.
Niepewnie wyciągnęła to coś z torby.
Dokładnie się temu przyjrzała.
Następnie założyła to na głowę. Nie wiedziała co to jest. Nigdy czegoś takiego nie widziała.


- Roszpunko! - usłyszała głos swojej matki.
Szybko zdjęła to coś z głowy i razem z torbą schowała do stojącego niedaleko wazonu.
- Spuść tu swe włosy! - ponownie usłyszała wołanie matki.
- Już, mamo, już! - krzyknęła.
Otworzyła okiennicę, spuściła swoje włosy.
- Mam dla ciebie niespodziankę! - krzyknęła Gertruda.
- Ooo! - ucieszyła się dziewczyna. - A ja dla ciebie też!
- Oj, coś mi się zdaje, że moja jest większa!
- Oj, bo się zdziwisz. - zaśmiała się pod nosem, wciągając kobietę na górę. Nie mogła doczekać się, aż pokaże matce, jak pięknie dała sobie radę z tym nieznajomym.
*Przerwa*
- A ja gdzie? - kolejny oburzony... tym razem to Logan.
- Mnie  też tam nie ma. - poskarżył się James.
- Będziecie, ale to za jakiś czas. - mruknęłam - Mogę kontynuować?
Skinęli głowami, więc zaczęłam opowiadać dalej.
*Bajka*
- Nazbierałam pasternaku! Upichcę ci pyszną zupę na obiad! Twoją ulubioną! Niespodzianka! - Gertruda rozłożyła ręce, jakby chciała zrobić: "Taaadaaa!".
- Wiesz, ja też mam ci coś do powiedzenia.. - zaczęła dziewczyna, ale nie skończyła, gdyż matka jej przerwała.
- Roszpunko.. Wiesz, jak bardzo nie lubię się rozstawać w gniewie... Tym bardziej, że nie zrobiłam nic złego.. - odwiesiła swój płaszcz na wieszak. Podeszła do stołu i zaczęła wypakowywać produkty, które przyniosła ze sobą w koszyku.
- To tak.. Wiesz przemyślałam to, co mi powiedziałaś...
- Liczę na to, że nie wracasz do tematu gwiazd... - znowu przerwała córce.
- Latających świateł.. - Roszpunka ją poprawiła. - Tak, zaraz do nich dojdę, bo..
- Bo mam wrażenie, że wyjaśniłyśmy sobie tę kwestię...
- Nie, mamo, po prostu chodzi o to, że ty uważasz, że nie poradziłabym sobie sama na świecie...
- Nie, złotko, ja wiem, że nie poradziłabyś sobie sama na świecie.. - kobieta ją poprawiła, nie dając jej dokończyć.
- Poczekaj, coś ci chcę..- blondynka zrobiła kilka kroków w kierunku szafy, w której zamknięty był mężczyzna.
- Roszpunko, dość tego. Koniec tematu!
- Wysłuchaj mnie! Zaraz zrozumiesz o co mi...
- Roszpunko! - matka lekko podniosła głos.
- Oj, nie bądź taka!
- Nie chcę tego więcej słuchać! Nigdy w życiu nie wyjdziesz z tej wieży! NIGDY! - Wykrzyczała Gertruda.
Roszpunka nieco się przestraszyła. Jej ręka, leżąca na oparciu krzesła, którym podparte były drzwiczki szafy, lekko drgnęła. Zabrała ją stamtąd.
- Oh! - jej matka z ciężkim westchnięciem opadła na krzesło. - Oczywiście! Znowu to ja jestem ta zła.. - oparła głowę na ręce.
Wtedy Roszpunka coś zrozumiała.
Spojrzała na swój obraz. Jeżeli nie matka pokaże jej te światła, to przecież może to zrobić ten... nieznajomy.
Wpadła na pewien pomysł.
- Chciałam tylko powiedzieć, mamo, że już się....że wiem co chciałabym dostać na urodziny. - odezwała się po kilkuminutowej ciszy.
- Mianowicie co takiego? - zapytała matka, nadal opierając głowę na ręce.
- Nową farbę. Tę z białych muszli, które mi kiedyś przywiozłaś znad morza.
- Zaraz, ale przecież to jest kawał drogi stąd.. Nie pamiętasz już? Ze trzy dni w jedną stronę...

- Uznałam, że to lepszy pomysł niż te... gwiazdy.
Kobieta westchnęła, po czym wstała i podeszła do Roszpunki.
- Poradzisz sobie sama przez ten czas? - zapytała.
- Wiem, że nic mi nie grozi dopóki siedzę w wieży - dziewczyna przytuliła się do niej. Następnie spakowała matce koszyk z jedzeniem.
- Wrócę za parę dni. Mamusia bardzo cię kocha. - powiedziała Gertruda na odchodnym.
- A ja kocham ją.
- Ale ona ciebie bardziej. - po tych słowach zniknęła za zasłoną z liści.

Roszpunka od razu popędziła w stronę szafy.
Zabrała spod drzwiczek krzesło, i za pomocą włosów otworzyła je.
Z szafy wypadł mężczyzna. Uderzył twarzą w podłogę, po czym jego bezwładne ciało przejechało po niej jeszcze kawałek.
Dziewczyna, widząc to, jęknęła.
Przywiązała go do krzesła i wyciągnęła (na krześle) na środek pokoju.
Kendall zmierzył go wzrokiem, a potem spróbował go obudzić, policzkując go.
Kiedy to się nie udało, postanowił użyć języka.


Poskutkowało. Mężczyzna się obudził i z krzykiem zrzucił z siebie zwierzątko.
Zaczął nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, w którym aktualnie przebywał.
 
Wtem spostrzegł, że jest związany. Zaczął się szarpać.
- Zaraz.. To są włosy? - mruknął sam do siebie, gdy zauważył, że coś co go przywiązuje do krzesła, to nie lina.
- Wszelki opór... Opór jest bezcelowy! - usłyszał. - Wiem, po co przyszedłeś, ale się ciebie nie boję!
- Proszę? - zapytał zdziwiony i zobaczył wyłaniającą się z cienia właścicielkę włosów.
- Mów ktoś ty i jak mnie tu znalazłeś - odezwała się.
- Aha..- mruknął.
- Mów ktoś ty i jak mnie tu znalazłeś - powtórzyła, podnosząc wyżej patelnię, którą trzymała w ręce.

Szybko otrząsnął się z chwilowego otępienia.
- Dozwól mi cna niewiasto, nim wyznam ci jak mnie zwą, w te oto ozwać się słowa. Heja! - uśmiechnął się i mrugnął.


- Co tam, śliczna? Nazywam się Flynn Rider. Co tam, w ogóle, u ciebie, hmm? - próbował działać na nią urokiem osobistym.
- Kto jeszcze zna moją kryjówkę, panie Rider? - zapytała, celując w niego patelnią.
- Daj na luz, blondie...- nie wiedział, jak ma na imię, więc powiedział do niej: "blondie", co widocznie jej się nie spodobało.
- Roszpunka! - poprawiła go.
- Gesundheit! (dop. aut. tak było w angielskiej wersji, znaczyło: na zdrowie; miałam napisać po polsku, ale stwierdziłam, że tak fajniej brzmi) - powiedział, po czym zaczął się tłumaczyć - Posłuchaj, akcja jest taka... Miałem kłopoty w robocie, więc poszedłem na spacerek no i patrzę, a tu wieża to.. Zaraz! - przerwał, coś sobie uświadamiając i rozglądając się nerwowo. - A gdzie mój chlebaczek?
- A schowany - Roszpunka założyła jedną rękę na drugą. - Że możesz nawet w ogóle nie szukać.
Znowu się rozejrzał.
- Tu, w tym wazonie, tak? - zapytał, a potem znów stracił przytomność, ponieważ ponownie został uderzony patelnią.
Obudził się, znowu z pomocą kameleona. Znów go z siebie zrzucił.


- Język przy sobie, ok? - syknął przez zaciśnięte zęby, wycierając się.
- No, to teraz, naprawdę go nie znajdziesz - uśmiechnęła się dziewczyna. - To mów. Co zamierzałeś zrobić z moimi włosami? Obciąć, tak? Sprzedać? - uśmiech zszedł z jej twarzy. Zrobiła się podejrzliwa.
- Ja? Nie! Słuchaj, nic mnie nie obchodzi twoja fryzura! Czesz się jak chcesz! Tylko beze mnie! - wyrzucił z siebie to, co myślał.
- Ale... Zaraz... Nie chodzi ci o moje włosy? - zapytała.
- A po kiego farfocla mi twoje włosy? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Zrozum, gonili mnie zobaczyłem wieże i na nią wlazłem, koniec, kropka.
- Nie kłamiesz?
- Nie.
Spojrzała na niego niepewnie.


Nagle na jej ramieniu pojawił się kameleon. Zszedł po jej ręce na patelnię i zmierzył Flynna wzrokiem.
Potem kiwnął ogonem i Roszpunka cofnęła patelnię.
Wzięła go na stronę i zaczęła z nim dyskutować.
- Wiem, ale ktoś musi mnie zaprowadzić. Tak, ale dobrze patrzy mu z oczu. Nie, kłów nie ma. A mam jakiś wybór, Kendall?
Flynn znowu zaczął się szarpać.
Blondynka wzięła głęboki wdech i zwróciła się do niego.
- No, dobrze. Posłuchaj.. Chcę zaproponować pewien układ.
- Układ?
- Popatrz na to. - pociągnęła za włosy tak, że krzesło odwróciło się, a potem upadło tak, że Rider wylądował na twarzy.


Wspięła się na podest i odsłoniła kotarę, pokazując swój obraz.
- Czy orientujesz się może, co to za światła? - zapytała.
- Chodzi ci może o lampiony, które puszczają dla księżniczki? - wydusił z twarzą przyciśniętą do podłogi.
- Ah, no tak.. To są lampiony, nie gwiazdy - mruknęła sama do siebie, po czym zwróciła się głośno do niego. - Dobrze, jutrzejszej nocy w niebo wzniosą się setki takich właśnie świateł. Ty posłużysz mi za przewodnika, wskażesz do nich drogę, a następnie pomożesz wrócić tutaj. Wtedy i tylko wtedy odzyskasz swoją torbę z zawartością. Oto moja oferta.
- Aha - podniósł się lekko i podskoczył tak, że nie leżał już twarzą do podłogi, tylko bokiem.


- Nic z tego, złotko. Niestety ja i lokalna władza jesteśmy nieco "poprztykani" - zrobił cudzysłów z palców - na tle własności, więc nie mogę cie nigdzie zaprowadzić.
Spojrzała na Kendalla. Wyglądał mniej więcej tak:


Zeskoczyła z podestu.
- A jednak coś sprowadziło cię tutaj - pociągnęła za swoje włosy tak, że podniosła krzesło i postawiła je normalnie - panie "poprztykany". Nie wiemy co to było. Los, przeznaczenie...

- Durny koń.. - mruknął do siebie.
- Więc postanowiłam ci jednak zawierzyć...
- Nie, ja osobiście to nie radzę..
- Ale ostrzegam cię.. - zrobiła groźną minę - a mnie można wierzyć - pociągnęła za włosy tak,

 że gdyby nie złapała krzesła, pan Rider, znowu, niechybnie znalazłby się twarzą na podłodze. - Możesz rozebrać tę wieżę, kamień po kamieniu, ale jeżeli ci nie pomogę, to możesz szukać ile chcesz, a torby nie znajdziesz.
- Czekaj, żebym miał jasność. Jak zaprowadzę cię na lampiony i odstawię do domu, to oddasz mi to, co zabrałaś?
- Obiecuję.

*****************************************************************************
Ta jednorazówka to efekt braku weny... i zgubienia zeszytu z jednorazówkami -,-
Ok, piszcie czy wam się to podoba... Jak tak, dodam następną część... Jeśli nie to to usunę...
No to.... do następnej notki! xD